wtorek, 22 grudnia 2015

Przebudzenie Mocy a dawne Gwiezdne Wojny

Ciekawy przypadek… Im dalej z tym filmem żyję [znaczy od kiedy go zobaczyłem] tym gorzej z nim jest. Jak jeszcze wcześniej miałem potrzebę obejrzenia ponownie, by coś w tym dostrzec, to teraz już wiem, czemu mi się to aż tak strasznie nie spodobał. Czemu odrzuciło mnie z kretesem. Proste stwierdzenie: Star Wars, czyli Gwiezdne Wojny, czyli jednym słowem bajka, a więc musi istnieć morał… A jego tam brak i trudno go w ogóle tam odszukać. To On stworzył brak magii filmu. Bez niego została akcja. Czysta akcja okraszona emocjami. Zabawa dla plebsu. Bez oczywiście obrażania ludzi, za takie proste skojarzenie. Ten film się może podobać, ale uważam, że po prostu według mnie został źle zrobiony, przefanowany.
George Lucas stworzył przepiękną bajkę w Nowej nadziei. Pokazał przepiękną, dawną historię odbijania księżniczki i pokonania złego wroga w sposób nowatorki i odkrywczy, jak na tamte czasy. Przemienił świat. J.J. Abrams [Jar. Jar. Abrams] nie wykonał powierzonej mu misji. Nie dał swojemu filmowi nic ponad fanowskie odwołania i dużo efektów, głównie tych nie CGI, aby starzy fani ponownie poczuli się dziećmi. Oparł cały swój film na akcji, dynamice scen i emocjach wytworzonych hajpem i chęcią dowiedzenia się co dalej stało się z ukochanymi bohaterami. Niczym więcej. Stworzył kalkę z wydarzeń Nowej nadziei, nie dał w zamian nic nowego. Nawet nie powiedział co się z nimi dokładnie działo, ani z całym światem.
Pewnie większość od razu rozpocznie swoje perorowanie od tego, że przecież dał nowatorskie podejście, odświeżył film itd. Zgodzę się i zarazem nie zgodzę. Dał tak naprawdę: „Nową nadzieję bez nadziei”. Żadna myśl, ani głębsza, ani płytsza się tam nie pojawiła. To mnie zabolało. Brak księżniczki… Rey, nie jest nikim ważnym. Nie ma fortuny, tytułu… A to, że może być córką Luke Skywalkera uważam za głupotę, bo nie uwierzę w to, że ktoś gotowy poświecić siebie i w tym całą galaktykę skazać na cierpienie, aby uratować ojca, dał swojemu dziecku żyć w takich warunkach. Ukrycie go przez złymi to jedno, ale pozostawienie w takiej spelunce, to się nie mieści w głowie. Na pewno dałby tam kogoś, aby się nią opiekował, niczym Obi-wan nim w Starej Trylogii. A tutaj nie mamy nic takiego. Zero informacji, żeby ktoś jej pomagał.
W Nowej nadziei mamy spotkanie Luke’a z Benem, który opowiada mu o wszystkim. Daje Nam, widzom, odbiorcom rys fabularny. Oczywiście ze swojego punktu widzenia, lecz coś wiemy. Jacyś rycerze Jedi i złowrogie Imperium, a Darth Vader to zabójca ojca Luke’a… Zdrajca Jedi i Republiki, a miecz świetlny to broń na eleganckie czasy… Ciekawe czemu Kylo Ren ma takie „gunwo”…
Zauważyłem, że Disney ma dwie formy tworzenia, obydwa przerośnięte: w filmach forma nad treścią, a w serialach treści nad formą. Śmiesznie to słabe. Takie nieudolne bieganie po krawędzi wodospadu, które może się szybko skończyć upadkiem i złamaniem wszystkich kości lub nawet śmiercią – końcem.
Nie wiem dokąd to zmierza, ale wydaje mi się, że w złym kierunku, bardzo złym. Mamy nietrzymającą się kupy fabułę złączoną z dziesiątków wątków, również tylko lekko ciepniętych obok siebie. Bezsensowne działania wielkich sił w galaktyce. Uciekających niczym rozkapryszone dzieciaki mistrzów Jedi. Roztrzęsionych nastolatków, bojących się o swoją przyszłość… chociaż to ostatnie to wina dzisiejszego świata, ale można było to sprzedać lepiej.
Jednak i tak starzy fani powiedzą: w prequelach wszystko było złe i teraz jest świetnie. Tu właśnie pojawia się ten argument drzewo, kamień, credo, falochron: prequel. Potworne, że ludzie widzą tylko to co chcą, a ich umiejętność spojrzenia na dzieło kończy się na Jar Jarze. Jednak nie tylko on według nich był błędem, chociaż według mnie te właśnie „błędy” poprawiłyby to o niebo Przebudzenie Mocy. Należą do nich:
1) Choreografowane walki na miecze świetlne – w których istnieje coś takiego jak styl walki, a nie bezsensowne naparzanie mieczem w miecz przeciwnika. Gdzie tu finezja, myśl, wyuczony ruch? Jedi oparto na samurajach, a żaden z nich nie macha kataną jak cepem lub europejskim mieczem, którym walka polegała tylko na trzaśnięciu mocniej od przeciwnika, aby przebić się przez płyty. Tego właśnie uczyli się rycerze Jedi, walki nie polegającej na machaniu jak kijem, lecz szybkim zatrzymaniu przeciwnika w elegancki sposób. Na dodatek czystą energią ciężko się macha, popróbujcie sobie pokręcić krótkim kijkiem, aby przypadkiem „ostrze” nie rozorało wam połowy ciała.
2) Dłużyzny – czyli posiedzenia senatu, rozmowy w Holo-necie, ogólne rozmyślenia postaci. To one właśnie tworzą zarys fabularny wszechświata Star Wars i nikt nie miałby do nich pretensji, gdyby chociaż odrobinę pomyślał nad tym co mówi. Lucas może nie zrobił wszystkiego wyśmienicie… Reżyserem najlepszym nie jest i pewnie nigdy nie będzie, lecz ten człowiek ma wizje i pomysły, które obrastają same z siebie w legendy. J.J. nie ma kreatorskiej wizji. On umie kręcić i ten film był świetnie wyreżyserowany. Jednak właśnie przez ten brak, jakiś postojów, których w prequelach może jest za dużo, nie uzyskujemy informacje o stanie galaktyki: targanej wojennymi sprzeczkami, przerżniętej do samego jądra korupcją, tworzonymi bezsensownymi traktatami, które nikogo nie obowiązują. To właśnie w tamtej „nowej trylogii” pokazano. Korupcję i bezład władz, które już same nie wiedzą co robić. Jedynie zrzucają wszystkie problemy na rycerzy Jedi, a sami nie mają żadnych wyższych władz do pilnowania porządku.
To chyba koniec ich marudzenia, które poprawiłoby film, a przynajmniej tak mi się wydaje. Jak nie, to dopiszcie w komentarzach, na pewno się ustosunkuje.
A i najbardziej według mnie fizyczna sprawa Przebudzenia Mocy: (fanfary) nadprzestrzeń. Dobra, Han Yolo, to Han Solo, więc nie ma co gdybać. Jednak super Starkiller, który strzela rozdzielającymi się promieniami w nadprzestrzeni/hiperprzestrzeni… Jasne.
Ten film to dokładnie ukazania tego, czym być nie powinien: pustą, bezrozumną akcją.

niedziela, 20 grudnia 2015

Star Wars VII The Force Awakens

Star Wars… Myślałem, że to będzie coś świeżego. Nowego. Z fragmentami ze Starej Trylogii, że będą odwołania itd. Jednak tak się nie stało. Uzyskaliśmy coś dziwnego, niezaskakującego lub może zaskakującego, ale w negatywnym stopniu. Odgrzewany kotlecik. To niedobrze działa na organizm.
Przeraźliwie źle, że tak to określę. Rozmyślałem cały dzień i biłem z myślami, czy coś nabazgrać, lecz chyba nie mam wewnętrznego wyboru. Trzeba wylać te myśli, bo zniszczą człowieka. Może tak przelećmy film od początku do końca punktując błędy i już informuję, od teraz będą pojawiały się spojlery w ilościach hurtowych, bo to nie jest recenzja, to tekst krytyczny i nie unikam odpowiedzialności z powodu poinformowania ludzi o danej sprawie. Premiera 18.12.2015 była, więc już koniec ukrywania i tajemnicy. Niech Moc Nas prowadzi.
Opiszę podstawę dla łatwiejszego zrozumienia dalszego tekstu i rozważań, bo po co owijać w bawełnę i unikać prawdy? Zarzućmy początkowe informacje o Gwiezdne Wojny VII Przebudzenie Mocy [Star Wars VII The Force Awakens]: Mamy dzieło mające się dziać trzydzieści lat po Powrocie Jedi [Return of the Jedi]. Luke Skywalker zniknął i wszyscy go szukają. W szczególności księżniczka Leia Organa, teraz generał. Walka po upadku Imperium dalej się toczy, bo z jej zgliszczy wyrósł nowy twór Najwyższy Porządek (NP.) [First Order] i walczy z Ruchem Oporu (RO.) [The Resistance]. Koniec początkowych informacji o filmie. Tak. Nic więcej. Kto? Z kim? Po co? Dlaczego? Brak odpowiedzi, bo początek jest nad wyraz krótki i od razu wrzuca w akcję.
Sam począteczek to, to co tygrysy lubią najbardziej. Pojawia się niszczyciel, ale inaczej. Bardzo interesująco, bo jakby wyłania się będąc czarnym na tle jasnej planety. Doskonale. Zaczynamy brawurowym atakiem NP. na jakąś planetę, Jakku, i jest świetnie. Atakujemy od razu, jak w Nowej nadziei [New Hope].
Poznajemy asa RO. pilota Poe’a Damerona, który uzyskuje od jakiegoś starego, najpewniej alderiańskiego, żołnierza lub obywatela plik z mapą do kryjówki Luke’a Skywalkera. Dobrze. Historia zaciekawia, nie wiemy co się dokładnie dzieje, lecz to dopiero początek filmu. Nagle następuje atak nieprzyjaciół. Nowi szturmowcy dobrze sobie radzą. Nawet zatrzymują myśliwiec Poe’a zanim wystartuje, brawo dla nich. Radzą sobie ze zgrają ludzików na pustynnej planecie, lecz członek RO. ukrywa się i czeka. Wtedy też do razu rozpoznajemy, który szturmowiec zdradzi, wiemy to z trailerów. Barki transportowe, super, podobają mi się. W ogóle design nowych konstruktów tego dzieła przypadł mi do gustu, oprócz uśmiechniętych hełmów… Myszka Miki przybywa… Bójmy się. Jednak na początku tego aż tak widać nie było. Chodźmy dalej.
Szturmowcom udaje się schwytać ludzi w wiosce i wtedy przybywa główny zły w swoim ekskluzywnym statku – Kylo Ren. I tutaj pojawiają się kolejne odniesienia do Nowej Nadziei, które nieprzerwanie będą się pojawiać w ilościach hurtowych. Mamy droida, który ma pliki i ucieka na pustynnej planecie, zły przybywa jakby już po napaści i stara się dowiedzieć co zrobiono z planami, zabija przesłuchiwanego… potem dobry człowiek atakuje złych. W tym przypadku as strzela ze swojego super karabinu snajperskiego, tak mi się wydaje, i pocisk zostaje zatrzymany w miejscu. Tu pojawia się nadzieja tego filmu. Wszyscy chyba pokochali właśnie tę scenę. Moc może tak wiele, a nie tylko odpychać lub dusić i wyciągać lub mieszać w umysłach. Doskonale. Łapią pilota i zabierają na swój statek. Szturmowcy robią masakrę w wiosce zabijając wszystkich złapanych.
Dobra. Film na razie idzie w dobrą stronę. Widać nawiązania, ale nie nachalne. Lekkie. Na początku niezauważalne. Nieźle się kręci. Pojawia się nasza wspaniała pierwszoplanowa rola kobieca w Przebudzeniu Mocy Rey, która ma pociągnąć to historię. Tak się wydaje. Mieszka sobie na Jakku i mamy ukazane jej trudne życie. Dobrze. Niech będzie kolejne nawiązanie. Ok. Przeżyję. Idźmy dalej, dalej.
Mamy Kylo, który używając Mocy wyciąga informacje od pilota i wysyła oddziały, aby odnalazły uciekającego droida. No to nasz rycerz Ren jest silny. To jeszcze ujdzie. Nawet ucieczka [brawurowa, bo przecież robiona przez czyściciela basenu z wypranym i zindoktrynowanym umysłem i świetnego asa, który przed chwilą przeżył najtrudniejsze lata swojego życia – sądzę, że cierpienie zadane przez Kylo nie było jakieś idiotyczne, niczym łaskotki] może przejść. Na siłę, bo przecież muszą przeżyć.
Udaje im się uciec na Jakku, ale się rozbijają. Nowy wygląd TIE jest ciekawy i nawet ładny. Na dodatek ma rakiety, a i nie roztrzaskuje się po strzela z ciężkiego karabinu blasterowego. Dobra Robota NP.
Od teraz pojawia się na głównej scenie Finn i mamy zlot w dół. Nadzieja bywa złudna. Odnajduje Rey, która jest prostym zbieraczem złomu i razem uciekają przed Imperium… Przepraszam, pomyłka. Nowym Porządkiem.
Tutaj pojawia się to co wzbudziło moje najgorsze obawy i spowodowało, że film Gwiezdne Wojny VII Przebudzenie Mocy to nie film wybitny, ani dobry, średni… możliwe.
Sokół Millenium został stracony przez Hana Solo, co wzbudza złe przeczucia, i nagle odnajduje się Solo z Chewbaccą. Zajmują się przewozem niebezpiecznych potworów… Tu film po prostu stracił każdy cal radości. Po prostu dalej mogło być tylko gorzej. I było.
Mamy bezsensownie infantylne żarciki dotyczące strzelania z kuszy, bo Han nigdy jej nie używał… JASNE! Był szmuglerem i przemytnikiem i nigdy nie zechciał strzelić z kuszy wookiech… Nigdy drugi pilot Sokoła nie został ranny. Mam w to uwierzyć? Chyba chcą mnie oszukać, ale w tak oczywisty sposób, że za bardzo to widzę. Niczym Hiszpańska Inkwizycja przerazić, bo jej się przecież nikt nie spodziewa…
Dalej przeraźliwie głupie spotkanie na jakiejś planecie u dziwnego stworka, trochę kantyna Mos Eisley, a ci tajni agenci… No gorszego sposobu głupiego przedstawienia pseudowojny się nie dało pokazać. Agenci, którzy nie wiedzą o swoim istnieniu, ale są w jednym miejscu… Przypadek?
Ponad to nagłe ukazanie się miecz świetlnego Luke’a… Hmm… Nowa Nadzieja i użycie miecza świetlnego przez Obi-wana? Nagła wizja z dupy… Przebudzenie Mocy? Możliwe. Jednak, czy ten miecz może przenosić wspomnienia? Czemu Luke’a nie doznał OGROMENJ wizji dotyczącej Swojego Ojca? Dartha Vadera? Może śmierć padawanów? Wielka Wojna? Nic. Pomysł z kosmosu… z nikąd, że tak lepiej to ujmę. To co to jest? Artefakt jasnej/ciemnej strony Mocy? Czy coś innego. Niespodziewana wizja o przeszłości lub przyszłości i mamy jakieś przebłyski czegoś. A właśnie, zapomniałem dodać, że Han mówi, podczas pierwszego spotkania, o Luke’u, który założył „Akademię” i chciał szkolić nowych rycerzy. Jednak najlepszy Kylo Ren (ciekawe, że zaczerpnięte z EU [Expanded Universe]) przechodzi na Ciemną Stronę, jak?, kiedy?, gdzie?, i zaszywa się gdzieś. Odlatuje. Nie zajmuje się upadłym uczniem, ani Snookiem, który nagle się pojawia. Nie uwierzę, że Skywalker o tym nie wiem, bo to byłoby bez sensu. Jakoś uczeń musiał na złą stronę przejść? Chyba od tak tego nie zrobił? A nawet jeśli, to znając Luke’a z Powrotu Jedi to nie dopuściłby do śmierci bliskich mu osób i starałby się ponownie przeciągnąć na jasną stronę Bena Solo, czyli syna Hana i Lei. O tutaj się pojawia kolejny odnośnik do EU. Ciekawe… Nie wolno zapominać, że Han nie znał starego Bena za bardzo, a Leia znała go jedynie z opowieści przybranego Ojca – senatora Baila Organy. Więc jedynym sensownym wyjaśnieniem… Nie ma go! Po prostu to głupie wyciągnięcie imienia od kogoś z Expanded Universe – syna Luke’a Skywalkera – i włożenia w rodzinę Solo. Jakby Kylo nazywał się Anakin, to wtedy dostałby punkty za chęć stania się dziadkiem Anakinem Skywalkerem alias Darthem Vaderem, a tak zyskujemy marną imitację pseudo Sitha, który bynajmniej nim nie jest. Nawet prawnie… Zabawne, nie?
Wróćmy jednak do fabuły, po wizji i bezsensownej ucieczce Rey przed przeznaczeniem, przybywa Najwyższy Porządek z całą armadą i Ruchu Oporu, Le’Résistance, w myśliwcach… Naprawdę nie mają żadnych sił naziemnych? Tylko X-wingi? Trochę słabo. Jednak nie martwmy się przecież pojawia się walka Finna z mieczem świetlnym – nr I. Daje radę, bo przecież przeszedł jakieś szkolenie w walce. Była choreografowana i dobrze, bo wygląda nieźle. Ratuje go Han Yolo i prawidłowo. Jednak Kylo Renowi udaje się schwytać Rey i uciec z planety.
Spotykamy Leie i Hana razem, a potem to jest coraz gorzej. Naprawdę mam uwierzyć, że niedoświadczony zbieracz złomu (Rey w tym wypadku) potrafi korzystać z Mocy od tak się uczy samoistnie? Z każdą sekundą staje się groźniejsza? Rozumiem, że jedi mind trick nauczyła się od Kylo Rena… Co nie? Jednak późniejsze jej działania wychodzą poza normalność. Jak staje się groźniejsza? Nigdy od kogo się uczy? Samoistnie wchłania wiedze z wszechświata. A potem walczy z uczniem Luke’a… Uczniem! Najlepszym!
Jednak nie idźmy aż tak szybko. Ostateczna walka dzieje się na planecie, a dokładniej bazie Starkiller… Nawiązanie do Powrotu Jedi i EU, a ponad to do Gwiazdy Śmierci… Potomkowie Imperium, jak i ono samo wolno się uczą.Więc robią dokładnie taki sam rów, ale teraz turbolasery niszczą jednym strzałem X-winga. Hurej! Może wreszcie działo, to działo, a nie głupie nic. Dobra. Walka mogła być. Niech będzie, że nawiązanie do Nowej Nadziei, aby się nie pluli „starzy fani”. Dobra. Rozumiem. Prosto i swojsko. Niech będzie, jak chłopcy z pustyni, tak i dziewczynka. Ok! Jednak scena Han Yolo, przepraszam, Solo i Kylo Ren, czyli Ben Solo, to po prostu majstersztyk niewykorzystanego potencjału… Zamiast uwolnić się od Hana przez Bena, ten go zabił i to w sposób bynajmniej niehonorowy lub zimny, lecz przypadkowy, jakby z chwilowego pomysłu i strachu… Bardzo słabego strachu. Tak umiera więc Han Yolo, spadając z wysokości niczym Luke w Imperium Kontratakuje. Żałosne. Ta śmierć nie była dobra.
A potem tylko gorzej. Jak już pisałem. Walka eskadr RO. z NP. może być, ale ostateczna walka wymaga kolejnego akapitu.
Jak wiemy Kylo dostaje z kuszy wookich, który wywala przeciwnika w górę i zabija na miejscu. Przeżywa… Zatrzymał blaster w powietrzu, może się jakoś dodatkowo ochronił… Mamy walkę mistrza rycerzy Ren z Finnem, byłym szturmowcem, i dobrze, że ten daje mu choć chwilę radę i coś mu tam zadaje. Ale nie ma szans z kimś kto ma po pierwsze Moc, a po drugie nie walczy tym ostrzem 2 raz w życiu. Wtedy, gdy Finn dostaje w dupę od Kylo, przybywa Rey. Walczy mieczem świetlnym i to średnio jej wychodzi. Chociaż ten rycerz zbyt lepiej nie macha nim, cep vs cep. Niezbyt piękne. Emocjonalne? Raczej takie fast and furious. Dochodzi do klinczu i wtedy rycerz Ren popełnia błąd zbyt wielu Sithów. Mówi, że ona potrzebuje mistrza Mocy. A wtedy Rey uzyskuje handicape’a, bo przypomina jej się, że ktoś coś mówił o Mocy i uspokojeniu i NAGLE walczy niczym Luke Skywalker, po szkoleniu u Yody i Obi-wana, vs Darth Vader na Gwieździe Śmierci II. Nawala tym mieczem, dalej jak cepem, ale Kylo przegrywa. A potem dostaje od niej kopniaka i ziemia się rozstępuje. Rycerz przegrywa z nieuczoną w niczym gówniarą… Jasne, nawet ranny powinien ją pokonać. Dalej mamy przybycie Chewbacci na ratunek Finnowi i Rey i odlatują Sokołem Millenium.
Przypadkowe obudzenie się ze śpiączki R2-D2 i odkrycie dalszej części mapy do Kryjówki Luke’a… Co ciekawe, Imperium miało jej fragment, a sprawdzenie jednego głupiego układu, nawet kilku, jak się ma forsę na 2 Gwiazdę Śmierci, nie powinno być problemem. Vader szukał Luke’a i wysyłał tysiące sond i było dobrze, a teraz… Jeden układ, a nie galaktyka… Po prostu głupie szukanie problemu.
Jednak ostatnia scena filmu i odnalezienie Luke Skywalkera i ten dziwny uśmieszek, a na dodatek najazdy kamery…
Nie. Nie. Nie! Nie na to czekałem 30 lat. Oj nie. Zniszczone Dzieciństwo. Moje Legacy na zawsze ze mną zostanie i Legends, nie oddam im tego. Słyszysz Disney. Nigdy!

Jednak Gwiezdne Wojny to Gwiezdne Wojny… Smutne, lecz prawdziwe.
Niech Moc zostanie ze mną i z Wami czytelnikami. Niech Wybraniec poprawi to coś, bo jest źle. Dawno, dawno w odległej galaktyce się nam chwieje i to mocno. Niczym Luke trafiany meblami w Imperium Kontratakuje.
Pewnie znajdzie się więcej błędów, ale muzyka była w miarę dobra. Nie świetny, taka jedynie profesjonalna.
Dziękuję za uwagę.

czwartek, 21 maja 2015

Rozmyślenia

Od autora: Rozmyślałem nad tym, czy nie zacząć pisać już poprawnej, najnowszej wersji Wojen Galaktyki, lecz chyba nie. Po namyślę, zdecydowałem, że warto wyrazić własne zdanie, które mam i chyba każdy powinien mieć.

Edukacja. Każdy przetrwa ten okres wzrastania w dorosłość, bo przecież w co innego się wchodzi przez całe dzieciństwo? Ludzie od zawsze starają się zostać osobami inteligentnymi, mądrymi, wspaniałymi, cnotliwymi… Do tego podobno prowadzi edukacja, jednakże nie jest to taka całkowita prawda.
Niezaprzeczalnie w wiek nazywanym dorosłym, wchodzi się według prawa po osiemnastym roku życia, ale jest to nieprawda. Osobą dorosłą nazywa się kogoś nieobarczonego żadną władzą nad sobą, może wyłączają byty wyższe oraz rządy państwowe, bo jest przecież z jej woli stał się pełnoletni. Rodzice, opiekunowie przestają mieć takie permanentne znaczenie, bo przecież ten ktoś ma prawo sobą panować. Samemu wybierać drogę dalszego życia. Jednakże to nieprawda, bo niezaprzeczalnie ktoś kto przeżył tylko tak krótki okres, najpewniej nie doświadczył niczego aż tak złego – co może się wydarzyć w przyszłości. Strach, gniew, obopólne animozje. Tak wygląda życie, to walka ze wszystkim co otacza nas i chce pożreć. Można się poddać lub wiecznie walczyć. To właśnie przedstawia edukacja, to ciągła walka między rzeczywistością, a ułudą. Mirażem życia według szkół i oświat, bo właśnie dorosłość wchodzi się przez doświadczenia, a w naukę przez własną wiedzę i egzaminy, które ukazują daną informację, w danym momencie, w danym problemie emocjonalnym, psychicznym… Statystyka płacze, bo przecież dorosłość to złożenie wielu doświadczeń, a edukacja… złożone szczęśliwie lub nie przypadki.
Z całą pewnością również w edukacji ważna jest wiedza o świecie, która się nie ima do bycia dorosłym. Wiadomości o wszechobecnym wszechświecie, który się ciągle wszak rozszerza wokoło, lecz o tym wiele ludzi nie pamięta. Dlaczego tak jest? Bo życie na Ziemi nie wymaga zbyt wielkiej wiedzy o otoczeniu. Spokojnie przydadzą się tylko relacje społeczne i umiejętności w działaniu potrzebne na danym stanowisku… Czyli wszystko czego nie nauczysz się w szkole. Tam szkolą egoistycznych drani, którzy ściągając i kłamiąc zyskują więcej niż zwykli, bardziej prawi ludzie. Jednakże, czy można tak powiedzieć? Wydaje mi się, że tak, lecz szkoła to przecież dżungla, gdzie nie obowiązują zasady zwykłego świata, czyli prawda i szacunek do innych. Najważniejsze są oceny, które klasyfikują danego osobnika: Umie; Nie umie. To proste, lecz czy prawidłowe? Wydaje mi się, że niecałkowicie. W pracy wymaga się nie wiedzy, a umiejętności poradzenia sobie z daną sytuacją, która nawet może cię przerosnąć, ale nikogo to nie interesuje. Nie radzisz sobie… bywa; dobrze, poszukamy nowego pracownika, lecz może wykorzystasz już zdobyte doświadczenie gdzieś indziej, więc nie załamuj się i idź. A jak to wygląda w szkole? Dostajesz armadę wiedzy, którą musisz zapamiętać i zrozumieć… To ostanie można wykreślić, bo nie musisz czegoś rozumieć, by tego używać, co ukazuje właśnie główny przedmiot w edukacji polskiej: język polski. Nie musisz znać wszystkich gramatycznych zasad, by wykorzystywać go w znacznym stopniu, ani tym bardziej omawiać temat, na którym się w ogóle nie znasz, bo nie masz doświadczenia, bo skąd miałbyś je mieć? Wiedza o danej epoce, obrazach, autorach… Im głębiej wejdziesz, tym bardziej to życiowe, ale szkoła nie uznaje wejścia w głębiny, a pływania po powierzchni i czasami wpadnięcia w depresje, by odnaleźć jednego autora z tysięcy, o którym musisz się nauczyć i nie zrozumieć wszystkich interpretacji, lecz jedną: Prawidłową. Czyli edukacja nie czyni dorosłym.
Można też zwrócić uwagę na sam pomysł oświaty, czyli system edukacji, który również nie tworzy dorosłych; Może tylko w teorii. To coś co nie pracuje dobrze i wszyscy o tym wiedzą, lecz niczego nie zrobią, bo może to wiązać się ze stratą pracy, wyższości stanowiskowej lub moralnej. Urzędnik zawsze potrzebuje kolejnego, który go sprawdzi, a tamtego kolejny i w ten sposób tworzymy biurokrację, która doskonale sobie prosperuje. Tworzy kolejne ustawy, artykuły, przypisy, dodatki, egzaminatorów, nauczycieli, podręczniki i przybory do szkoły przy okazji. Kolejne stopnie i pieniądze dla kolejnych działań… Kółeczko się zamyka, lecz nie na długo. Za rok od nowa się włączy, czyli wszystko się powtórzy – bo nowe pokolenie przybędzie, by domknąć kółeczko. To jak stary kołowrót, który coraz bardziej się psuje i źle działa, lecz nikt go nie wymieni, bo to wiązałoby się z zatrzymaniem; więc przykleja się kolejne warstwy taśmy i modli się o to, aby nie rozpadł się za ich lat pracy. Czy matura czyni dorosłym? W tym tkwi główny problem, czy oświata pomaga w staniu się dorosłym? Nie, bo życie nie wygląda jak kołowrotek, bo jak coś nie działa, to się po prostu sypie lub to zmienia na nowe, lecz nie biurokracja, którą właśnie jest szkoła, ale niektórzy o tym zapominają.
Z argumentów można łatwo wywnioskować, że nauczanie nie czyni człowieka dorosłym, co rozwala cały pomysł matury, czyli testu dojrzałości… Dorosłość to coś całkowicie innego niż egzamin, do którego przygotowują cię czasami osoby, które same by się nie przygotowały za żadne skarby świata.


PS. Ostatnia rozprawka w moim życiu, taką mam nadzieję.

CDNN.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Ciemność

Od autora: Taka luźna konwencja, bo przypomniało mi się coś. Zbierałem wenę przez dłuższy czas i wtedy pojawił się dobry film, który wywołał lawinę. Miłego czytania.

Deszcz siąpił niczym zacięty przeciwnik. Nie miał dość, nikt go nie napastował i nie przeszkadzał, padał i padał. Nie wiadomo dlaczego, tak bywa… Noc, która trwała już od dłuższego czasu wcale nie miała się ku końcowi, przybywało coraz więcej ciemności. Ciemności, która powodowała strach, wszechobecne przerażenie przed czymś czego ludzie boją się od wieków: niebezpieczeństwem.
Ciemność jednakże nie jest tylko złem, bywa i przydatna, więc musi mieć w sobie coś dobrego, więc można by ją nazwać neutralną. Chociaż ludzie boją się nocy. Wzbudza w nich niezaprzeczalny strach, nawet przed osobami z nią obeznanym; sprzedawcami, fabrykantami, pisarzami, redaktorami, wyrobnikami urzędowymi (pracującymi po godzinach). Niemniej banie się ciemności jest we krwi człowieka od wieków i to prawdopodobnie nigdy się nie zmieni. Ciemność to niepewność, bo nie widzi się tego co znajduje się przed nami, ani za nami, ani naokoło nas. Każdy krok może być tym ostatnim w naszym życiu, karierze, drodze… Ciemność to strach przed konsekwencjami naszych czynów i pewność bezpieczeństwa przed niepowołanym wzrokiem. Złodzieje i mordercy w większości działają nocą, chociaż wtedy najlepiej roznosi się dźwięk przez brak przeszkód – komunikacji miejskiej, ludzkich rozmów, sygnałów komórek, działających wind, ciężarówek… olbrzymiego nagromadzenia fal mechanicznych i elektromagnetycznych.
Tymczasem dla niego noc była jak dzień. Tam czuł się bezpieczny i pewny. Tam to on był królem. Nikt inny. Żaden nie mógł się z nim równać. To on przewodził ciemności, która sprzymierzyła się z nim, bezwolnie, lecz bez niej on nie istniał całkowicie, a ona traciła swoją olbrzymią grozę i bezpieczeństwo zarazem. To on panował i władał światem podczas ciemności, która ogarniała miasto. Skąpane w nią przedmieścia wydawały się inne, straszne. Przecznice ulic przypominały drapieżne rzeki zaschniętej lawy, która w każdej chwili może się rozkruszyć pod butem i wpuścić w głąb ziemi na zawsze. Wybuchnąć niczym wulkan i zalać idącego, przenieść go w dal i na zawsze zamknąć w zaświatach.
Chociaż nie jego, on tam pływał. Pośród brudu i strachu, króluje nad miastem i to on walczy z jego mroczną ciemnością. Nienaturalnym mrokiem, wywołanym przez człowieka. Cieniem w blasku ulicznych latarń. Błysku w oczernionej alejce. Jednak nie jedynie one świecą najjaśniej w ciemności.

Pojazd mknący w nocy świecił w dal. Silne reflektory przebijały siąpiący deszcz i wspomagały wzrok kierowcy. Ten chciał uciec jak najdalej i najszybciej. Miał terminy, które go goniły. Pieniądze oraz kosztowności musiał oddać i uzyskać dla córeczki nowe życie. Była chora i potrzebowała leków, a tylko w jeden sposób mógł jej pomóc. Poddając się siłom wyższym. Tym, którzy rządzili miastem. Jednak, czy rządzili nim teraz naprawdę? Nie rozmyślał jednak nad tym problemem i po prostu przyspieszył auto. Musiał dotrzeć do magazynu za trzy minuty, inaczej go zamkną i nie otworzą. Nie mógł do tego dopuścić. Policja jak zwykle działała wolno, korupcja w niej mu pomogła i to bardzo. Brak strażnika, który nie przyszedł na swoją zmianę z powodów zdrowotnych – prawdopodobnie nigdy więcej się tam też nie pojawi.
Kiedy skręcał w boczną uliczkę, dostrzegł na dachu jednego z budynków, w czasie rozglądania się po jezdni, szybko mknący cień. Jednak nie zwrócił na to większej uwagi, pognał dalej. Był blisko, naprawdę blisko – dla niej.
Dostrzegł przesmyk pomiędzy betonowymi budynkami i wpadł w niego, rysując lakier na tyle samochodu, gdy zarzuciła nim bezwładność. Dotarł na miejsce, widział już otwartą bramę magazynu i prędko do niej wjechał. Zatrzymał się z piskiem opon i wyłączył silnik, jak na zawołanie wrota poczęły się zamykać i nikt nie wpadłby na pomysł, że tutaj jest coś innego niż zwykła ściana ze śmieciami. Słyszał, że szef bardzo lubi pewność swojej działalności – nienawidzi niezapowiedzianych gości.
– Doskonale sobie poradziliście – powiedział ktoś z oddali i zaraz magazyn rozświetlił się dzięki wielkim lampom na suficie. Białe, mocne światło pokazywało wszystko co znajdowało się w magazynie i rozbiło wszystko cienie. – Będziecie świetnym pracownikiem.
Znajdował się w wielkim pomieszczeniu, jednym z wielu w magazynie. Boczne ściany miały na końcach duże, metalowe drzwi, które można było otworzyć na oścież, by przewieźć jakiś większy ładunek. W jego boksie znajdowały się jakieś drewniane skrzynki z numerkami. Jednak najbardziej intrygującą rzeczą w pomieszczeniu był wielki, pomarańczowy podnośnik, który stał naprzeciwko auta i stojący na jego metalowym pomoście mężczyzna w czarnym płaszczu do kolan i kapeluszu. To on też zwracał się do kierowcy i właśnie zaczął schodzić po schodkach.
– Nie jestem waszym pracownikiem, potrzebuję jedynie możliwości leczenia córki – odparł mężczyzna wychodząc z pojazdu. – Powiedz szefowi, by wykonał swoją część umowy.
– Przekażę mu jak udała się akcja i on zdecyduje. Jak wiesz nienawidzi błędów, jak i gości – odpowiedział spokojnie idący w stronę bagażnika facet w płaszczu. – Wiecie, dobry pracownik może być użyteczny i czemuż, by go odrzucać? Arturze, wiesz przecież, jeśli mogę się do ciebie tak zwracać. – Nie poczekał na pozwolenie, ciągnął dalej: – że trzeba zawsze pilnować własnych interesów, a dobry interes, to pewny interes. A dobry pracownik zapewnia dobry interes. – Wyciągnął dłoń do ojca i odczekał chwilę, aż dodał ze zgrzytem: – Kluczyki.
– Tak, jasne – oznajmił mężczyzna i podał je pośrednikowi. – Wszystko wziąłem co chcieliście. Każdy grosz.
– Doskonale – stwierdził człowiek w kapeluszu, otwierając bagażnik. W nim zobaczył torby wypełnione pieniędzmi i wypadającą z nich biżuterią. Podniósł głowę i wtedy kierowca dostrzegł na jego twarzy uśmiech. – Doskonale Arturze, możecie być pewni, że wasza córeczka uzyska najlepszą opiekę w tym mieście.
– Naprawdę?
– Oczywiście, gdyż nasz szef jest bardzo porządnym człowiekiem – zapewnił facet w płaszczu i zatrzasnął tył samochodu. Odwrócił się szybko w stronę ojca i rzucił w jego stronę kluczykami. – Macie je, będziecie musieli jeszcze zrobić jeden skok… Ale to naprawdę będzie prosta robota – dodał dostrzegając na twarzy pracownika dziwny grymas niechęci. – Zobaczycie, wpadniecie i wypadniecie. Resztą zajmą się już nasi ludzie. Ty tylko będziesz kierowcą, oczywiście nie pojedziesz tym czymś – wyjaśnił wskakując na auto. – Dostaniesz lepszy, na czas akcji, a jeśli będziesz chciał działać więcej… To wiesz, nawet dostaniesz go na własność.
– Raczej dzięki, nie potrzebuję go – odparł mężczyzna. Spojrzał w oczy pośrednikowi. – Zmieniacie umowę, a to nieładne działanie. Córka miała dostać miejsce i leczenie za to – wskazał na bagażnik. – A nie za późniejsze akcje.
– Szef czasami nie informuje o wszystkim, lecz nie zapominał czego podpisałeś. Twoja zdobycz miała być ponad dwukrotną wartością leczenia… A tak teraz nie jest – dodał z rozbawionym uśmieszkiem. – Tak bywa w tej robocie.
– To kłamstwo! – wrzasnął mężczyzna i chciał uderzyć faceta w kapeluszu, lecz mu się to nie udało. Nagle zawisnął kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą i machał nogami z zaskoczenia. – Co kurwa!
– Nie klnij, to brzydkie – wyjaśnił pośrednik z uśmieszkiem i machnął ręką, kierowca nagle został uderzony w plecy. Jednak nie pięścią, bo wrzasnął tak mocno, że cały magazyn się rozdzwonił. – Widzisz, nie wolno działać przeciwnie do woli szefa. Teraz za to pokutujesz – oznajmił i otworzył bagażnik kluczykami, które wypadły z dłoni ojca, gdy go podnieśli.
Mężczyzna został rzucony na podłogę tak brutalnie, że zwichnął sobie kostkę i potłukł cały tors. Zajęczał, a wtedy nadeszły kolejne uderzenia. Jednak nie pięścią, brutalni ochroniarze używali metalowych rur. Głuche świsty poprzetykane były jękami bólu niedoszłego pracownika.
– Zaczekajcie – rozkazał człowiek w kapeluszu, stając przed leżącym. – Panie Arturze, naprawdę miałem nadzieję, że jest pan inteligentny, ale jak widzę teraz, pomyliłem się w ocenie pańskich umiejętności…
Nie skończył wywodu, bo zgasły światła. Wszystkie. Ciemność zalała magazyn. Wszystko skąpała w swojej potężnej czerni.
– Co kurwa! – krzyknął jeden z bandytów i wszyscy wyciągnęli pistolety. – Szefie, to było w planach?
– Nie idioto – warknął mężczyzna w kapeluszu i wyciągnął latarkę z kieszeni płaszcza. – Mamy dwie możliwości; padło światło w tej części miasta lub ktoś nam grzebał w bezpiecznikach. Olaf, sprawdź to – nakazał i dodał: – Zapalcie swoje latarki debile. Z kim ja muszę pracować – wymruczał pod nosem i skierował światło na leżącego mężczyznę. – Tobą zajmiemy się, gdy wróci oświetlenie. Wtedy zrozumiesz w pełni, dlaczego jesteś głupi.

Członkowie kartelu Zielonego Skorpiona zajmowali się głównie kradzieżami i wymuszeniami oraz posiadali jedną z największych grup skorumpowanych policjantów, wszystko co chcieli to się działo. Nawet jak jakiś pracownik nie wykonał roboty porządnie, to nikt z ludzi Skorpiona nie szedł za kratki, a tamten błąd nigdy więcej nikomu problemu nie robił na dnie rzeki. Mimo to dzisiaj miało się coś wydarzyć innego niż zwykle.
– Olaf?! – krzyknął Ray, człowiek w płaszczu i kapeluszu. Rozejrzał się po pomieszczeniu przy pomocy latarki i szybko zdecydował. – Wszyscy, zebrać się wokół togo chujowego auta i pilnować perymetru… przestrzeni przed sobą – wyjaśnił, wiedząc z kim musi pracować. Sam otworzył kluczykami drzwiczki i wszedł do samochodu. Siadł na fotelu kierowcy i zapalił wszystkie światła samochodu. Przestrzeń wokoło rozjaśniła się, a reflektory zaświeciły na ładownik i coś co stało na kładce, w miejscu wcześniejszego przebywania Raya. Czarną, niewyraźną postać – światło nie dosięgało jej, a jedynie lekko wytłaczało z mrocznego otoczenia. – Co się tutaj dzieje! – krzyknął i rozkazał: – Zabić mi to coś na ładowniku!
Pistolety i jeden automatyczny karabin wystrzeliły w kładkę. Jasne rozbłyski broni oświetliły okolicę, a iskry trafiających w metal pocisków rykoszetowały po całym magazynie. Po chwili jednak wszyscy zrozumieli, że strzelali do czegoś co nie mogło istnieć, chociaż to przecież widzieli. Niepewność pojawiła się w ich umysłach. Strach przed nocą, który wypierali przez tyle lat przestępczej działalności powrócił ze zdwojoną siłą. Ręce trzymające latarki zaczęły dygotać, a wzrok rozbiegał się wszędzie, a nie za lufą broni. Trwoga pojawiła się nawet w głowie pośrednika. Nigdy nie miał w planach walki z ciemnością, tylko z ludźmi.
– Wracać na stanowiska i pilnować tego zasranego auta – rozkazał głosem mocnym, lecz lekko chwiejnym. Nawet mu ta czerń się przestała podobać. Kiedyś rządził w niej, działał, okradał, zabija, a teraz nie mógł zrobić nic. – Strzelajcie do wszystko co się ruszy, nawet do tego zasrańca Artura. – Wyciągnął telefon i spojrzał ze zgrozą na ekran. Brak sygnału sieci. Wrzasnął z gniewu i rzucił urządzeniem o deskę rozdzielczą. – Kurwa! Ktoś nas zagłusza.
– Szefie, a to może to ten potwór co się pojawia i załatwia naszych ludzi w mieście? – spytał jeden z ochroniarzy. Lekko uchylone okno w drzwiach kierowcy pomagało w komunikacji.
– Potwory nie istnieją, po prostu tamci się spili i ktoś ich pobił na kwaśnie jabłko; zdarza się – wyjaśnił dobitnie mężczyzna w kapeluszu, lecz sam tej pewności nie miał. Nagle usłyszał dziwny świst i jedna z latarek popłynęła w górę, a potem zleciała na podłogę ze chrzęstem. Do tego również dopłynął wrzask jednego z jego ludzi. Krzyk rozpaczy i dziwnie oddalający się, a potem milknący. – Może… Nie, to kłamstwo. Poświećcie na sufit, musicie znaleźć to coś! – wydał rozkaz, zamyślił się nad tym co się działo. Jeden z jego ludzi poleciał w górę, a potem zniknął całkowicie. To było dziwne.
– Szefie, coś widziałem na górnej balustradzie magazynu – oznajmił jeden z ochroniarzy. – Myślę, że to ten stwór.
– Kurwa! Przestańcie pieprzyć, nie istnieją żadne rzeczy paranormalne! – krzyknął i wtedy kolejny z ludzi zniknął w ten sam sposób co poprzedni.
– Mark!
– Brak karabinu szefie.
– Zajebiście Pawle, zajebiście kurwa – określił sytuację Ray i położył pistolet na siedzeniu pilota. Złapał za sprzęgło i rozkazał: – Wbijajcie do samochodu debile. – Dwójka ocalałych usiadła na miejscach pasażerskich i otworzyła okna, oświetlała wszystko latarkami i celowała z broni. Mężczyzna w kapeluszu zapalił silnik i ruszył, skręcając przed podnośnikiem. Zaczął robić kółka i starał się wypatrzeć swoją zdobycz. – Chodź, taś, taś… Zasrańcu!
Po trzecim kole zorientował się, że ciało byłego pracownika zniknęło z miejsca swojego ewidentnego leżenia. To mu się bynajmniej nie spodobało. Zaraz w koła uderzyło coś dziwnego i wybuchowego, bo przednia opona stała się rozrzuconą gumą, a tarcza pod wpływem uderzenia wygięła się i spowodowała niekontrolowany poślizg pojazdu. Auto uderzyło w skrzynie i potem w ścianę tylko częścią karoserii; niszcząc lewy reflektor i wgniatając dużą cześć właśnie tej strony, gdy przelatywało przez zmagazynowane sprzęty. Z kufrów posypały się karabiny, drogocenne klejnoty, metalowe rury, cegły i wiele innych rzeczy, przykrywając przód pojazdu.
Ray wrzasnął i postarał się otworzyć drzwi. Nie drgnęły nawet trochę. Spojrzał na tył samochodu, dwójka jego ludzi leżała na fotelach bez sił. Uderzyli w czasie stłuczki głowami o oparcia przednich siedzeń i zapewne są co najmniej ogłuszeni. Pośrednik próbował odnaleźć pistolet i znalazł go na swoim miejscu. Zapalił lampkę samochodową na suficie. Dzięki temu zrozumiał, że uratował się szczęściem. Jeszcze trochę i nawet ta powietrza poduszka, która ochroniła jego głowę, by nie uchroniła jej przed wklęśniętą karoserią. Postarał się wytoczyć z auta i wybił pistoletem tylną szybę. Wygramolił się z samochodu z latarką przed sobą i wtedy nadszedł niespodziewany cios. Najpierw w dłoń ze urządzeniem świetlnym. Wypadło mu i potoczyło się po podłodze ukazując czarne coś. Wielkiego potwora w cieniu, który zaraz napadł znowu i pistolet odfrunął w dal, a dalszej części to Ray nawet nie pamiętał, bo ciosy następowały po sobie i były tak szybkie, że dopiero ochłonął, gdy zawisł głową w dół, a jego twarz znalazła się naprzeciwko oczu stwora. Białe ślepia patrzyły na niego. Były skoncentrowane na nim. Od dawna nie czuł takiego strachu, trwogi, która wyłączała logiczne myślenie. Przestawiała wszystko na instynkt przetrwania.
– Co tutaj robicie? – warknął stwór głosem co najmniej niezwykłym. Głębokim i nakazującym poddać się całkowicie strachowi.
– Szmuglujemy dla szefa.
– Gówno prawda – odparł potwór i nagle pośrednik pofrunął w górę. Wrzasnął z bólu nóg i potem zjechał z jeszcze większą prędkością. To coś złapało go za twarz i ścisnęło mocno, tak by nie mógł nic powiedzieć. – Ray, powiedź prawdę i wyjaw co tutaj robiłeś? – Ból minął, a czarna dłoń znikła. Znowu pojawiły się oczy.
– Wykonywaliśmy przekręt dla szefa, pojawił się jakiś głupek i go zgarnęliśmy, potrzebowaliśmy szofera – wyjaśniał szybko i chaotycznie, lecz wszystko – niczym na chcianej spowiedzi. – Więc wzięliśmy Artura jako pracownika. Potrzebował pieniędzy i miejsca w klinice dla córki, więc okłamaliśmy go… – Uderzenie w brzuch wyrzuciło całe zebrane powietrze i spowodowało, że Ray, chociaż głową w dół, spiął się i zgiął. – Kurw…
– Pytałem co robiłeś?
– Kradłem i wysyłałem do magazynu wszystko co się liczyło. Każdy drobny przetarg musiał przechodzić przeze mnie. Ja byłem szefem – wycharczał zbity i przestraszony mężczyzna w wiszącym płaszczu. – Zielony Skorpion nigdy się tutaj nie pojawił. Wszystko robiłem ja i tylko wysyłałem towar dalej.
– Praliście forsę i robiliście narkotyki?
– To nie my! – wrzasnął, a wtedy pomknął ponownie w górę i dół, a potem znowu uderzenie w twarz.
– Zewrzyj ryja Ray, bo jak zechcę to będziesz wyglądał tak samo jak tamten facet.
– Chyba…
– Myślisz, że się zatrzymam przed złamaniem ci wszystkich kości, Ray? Takiemu zwierzęciu jak ty? – Wzrok potwora się zwęził jeszcze bardziej. Mężczyzna zajęczał i zaczął się szamotać. Ponowny lot wymusił na nim spokój, gdy znowu twarz zablokowała mu silna dłoń. – Pytam się po raz ostatni Ray, co tutaj robiłeś?
– Gwałciłem, mordowałem, zabijałem i przesyłałem forsę dalej – wyjęczał związany człowiek. Nie mógł ruszyć żadnym członkiem. – Jesteś z innego gangu? Zapewne Modliszki…
– Mówiłem już – warknął stwór i ponownie walnął w brzuch mężczyznę, który się zwinął z bólu, – zewrzyj mordę śmieciu. Powiedz mi co jest w tych skrzyniach?
– Wszystko co ukradliśmy przez ostatni rok: klejnoty, złoto, biżuterię, materiały budowlane… wszystko, tylko proszę… Nie bij.
– Widzisz Ray, potrafisz mówić poprawnie – stwierdził potwór i nagle Ray poleciał w górę i zawisł kilkadziesiąt metrów nad podłogą. Mężczyzna w płaszczu dostrzegł, że ten ktoś się przemieścił, bo zauważył jakieś dziwne coś, płaszcz lub pelerynę w świetle latarki, zasłaniała tego kogoś. Teraz był pewien, że to ktoś… Kosmita? Nigdy nie wierzył w bajki, chociaż teraz… – Kiedy przyjedzie policja, to cię ściągnie, a ty ładnie im wszystko powiesz, bo jak cię spotkam ponownie… – Na te słowa coś świsnęło i nagle jego płaszcz urwał się z ramion. Poleciał, rozwijając się na podłogę. Zaraz obok Ray zawisły dwa inne ciała, jego ochroniarzy. – Będziesz miał ich do rozmowy. – Potem potwór zniknął mu z widoku. Rozpłynął się.
Ray krzyczał prawie całą noc, aż rankiem przyjechała policja i otworzyła magazyn. Powiedział im wszystko i prosił tylko, by wzięli go do aresztu, bo boi się przebywać w nocy gdzieś indziej.

– Jak się pan czuje? – spytał ktoś z oddali, jakby z chmury mgły. Jaźń Artura zaczęła się powoli kształtować i układać. Powinien zładować się w magazynie i… chciał się rzucić i uciekać, lecz ktoś przytrzymał go do… łóżka. Dopiero teraz otworzył oczy i starał się rozeznać, gdzie jest. Był w szpitalu, nocą, obłożony gipsem, a dokładniej włożonym w gips. Światła w pokoju były wyłączone. Jedyne oświetlenie błyszczało z otwartego okna. Dostrzegł, że ktoś znajduje się obok niego. Wysoka postać z białymi oczami, które przypominały mu… Nie wiedział co, lecz czuł strach. – Jak się pan czuje? – Znowu zadano pytanie.
– W miarę dobrze, chociaż ruszyć się nie mogę. – Miał zachrypiały głos. Nagle przypomniał sobie o córce i poczuł ból. Zapłakał.
– Powiedz co wiesz o Zielonym Skorpionie.
– Daria…
– Żyje i jest w szpitalu klinicznym – odparła postać o dziwnym, głębokim głosie. – Arturze, powiedz, gdzie Skorpion ma swoją siedzibę lub gdzie go spotkałeś?
– Daria ma się dobrze? – zapytał z niepewnością i strachem już nie o siebie. – Przecież oni mogą wszystko…
– Ray nikogo więcej nie skrzywdzi, siedzi w więzieniu i długo z niego nie wylezie, a teraz powiedz, gdzie się z nimi spotykałeś?
– W jednym z barów; Zielonym tancerzu.
– Dziękuję – odparła postać i odeszła w kierunku okna. Zwinnie przeszła przez nie i wtedy Artur uzmysłowił sobie, że słyszał o czymś takim. A raczej o kimś, kto ratował ludzi i pokonywał zło, przestępczość. – Arturze, nie zapomnij o tym, że masz po co żyć – dodała nagle postać, trzymająca się framugi okna i zaraz poleciała w dal. Peleryna załopotała na wietrze i się rozłożyła. Wtedy Artur zrozumiał, co zobaczył na tle księżyca i czemu się bał. Nietoperza.

CDN.

niedziela, 8 lutego 2015

Ciemne chmury

Od autora: Tak, ten kto to czyta już powinien oczekiwać czegoś mocnego i się nie zawiedzie. I czytajcie do końca.

Autokar posuwał się powoli ulicami podmiejskimi, bo przecież w środku miasta nie będzie można zrobić zabawy… A alkoholu też nie będzie, bo dzięki temu nikt nie będzie leżał pod stołem, a niektórym przydałoby się sponiewierać. Wesela, jakoś trwają dzięki lejącej się wódce, a tak… Nudno i smętnie, lecz wracając do początku.
Pojazd dojeżdżał spokojnie i dostojnie, ostatni pokaz ludzkich umiejętności i pochwała dyscypliny oraz ćwiczeń, profesjonalizacji, kształcenia. Przedstawienie osoby wychowanej i wyszkolonej, ale zaraz, czy to już tutaj?
Tak – „obrzydliwie bogaty” budynek, dworek weselny, bo teraz w ten sposób jest modno i fajnie. Miejsca do tańca mało, bo filary przeszkadzają w nim, ale przecież nikt o tym wcześniej nie poinformował, gdyż: Po co? Po co wiadomość i pomoc, albowiem wszystko można robić na ostatnią chwilę, bezmyślnie, miałko, gównianie i dupnie, bo tak jest ciekawie i „densowo”.
Dworek? Budynek bez smaku i klasy. Wielki kloc poprzetykany dziwnymi wzorami pseudobaroku i bardzo dziwny brak cherubinków… Może i lepiej, bo płakałyby na potęgę i zalały podłogę krwawymi łzami. Za to jednak byli atlanci, podtrzymujący strop, starzy i dojrzali, może przetrwają. Złocone klamki i ściany, wielkie granatowe, „marmurowe” filary podtrzymujące sufit też wypiętrzony dziwnymi zdobieniami. Po cóż? Klasyczne drewno i kamień i byłoby dobrze, lecz po co? Przecież musi się bawić Pasztetów. Świetne określenie ukazujące miałkość przestrzeni taneczno-zabawowej. Naprawdę.
No ok, rozumiem co się dzieje… Takie podmiejskie, no to tak jakby burżuazja, lecz wyszło jak zwykle, po polsku: gównianie i miałko. Jednak to jeszcze zbyt mało, aby określić imprezę, która się zdarzyła. Wydarzenie przechodzące rok w rok tak samo i dokładnie w taki sam beznadziejny sposób.
Wszyscy wchodzą grupą, bo jakże inaczej. Wcześniej przyjeżdżają, aby się nie spóźnić, a potem się stoją i oczekują na „balety”. Krótkie rozmówki i informacje o urodzie. Przygotowania przed eventem. Wydarzeniem, które ma przejść do historii, bo przecież nie dzieje się to tak samo, jak w każdej innej szkole? O, przepraszam. Dokładnie tak samo! Wszystkie wyglądają tak samo: wypowiedź dyrektorki i kwiatki (oczywiście, że te nieszczęśliwe chwasty dla każdego twórczego pedagoga oświaty), polonez – który wychodzi, jak wychodzi… najbardziej udanie, nieudanie, normalnie, średnio, bajecznie [to co wyszło pozostawić, resztę skreślić]. To jest odmienność, jedyna.
Potem tańce, ach… tak. Tańce: parowe, solowe, układy taneczne, oj, nie! Żadne układy, nikt nie wie jak tańczyć piruety i figury z walca i ciekawych tańców w muzyce disco polo, a więc wychodzi jak zwykle, miałko (pasztetowo!). Chodźmy dalej.
Jedzenie, och, jedzenie. Smaki podniebienia są różne, lecz te niespalone żarciem z fastfoodów i domowych, przepapryczonych potraw rozumieją to coś. Te łechtające podniebienie miękkie sosy, te ziemniaczki przepływające przez gardło. Te mięso rozpadające się w ustach lub twardawe, lecz mające to coś. Zupki smakowite i wręcz wyborne, a łyżka zagarniająca je, nadaje te dodatkowe walory. Lecz kłamię, kłamię, kłamię… Dlaczego to robię? Bo prawda wręcz zabija i krzywdzi odbiorców. Jednak, czy celem twórcy nie jest przedstawienie prawdy?
Dlatego też chodźmy w głąb imprezy. A to oznacza wejście do sal. Dworek, sama architektura straszna, pasztetowa i wręcz odrzucająca, ale dobrze. Niech będzie, lecz sam wystrój może być. Stoły ustawione w miarę dobrze, jednak przeszkadzały w tańcu i czasami miejsca brakło… Mimo wszystko są dobrze rozlokowane i przykryte. Na stoły są dostawiane dobre marki w butelkach, w części schłodzonych, lecz nie ciepłych – co świetnie świadczy, oraz bardzo gazowanych. Tak jak informowałem, alkohol był przyniesiony jedynie z zewnątrz, a jednak to kłamstwo, bo był szampan… Którym uchlać byłoby się ciężko, bo po pierwsze mało, a po drugie wodniście. Niedobrze się zapowiadało.
Chociaż nie zapominajmy o czekoladowej fontannie, o tak, to jest ciekawe urządzenie, lecz czemu nie było banana? To naprawdę dobry owoc do czekolady… Kuchnia – jaka jest każdy widzi. Ciasta… Stoją od kilku godzin i wyglądają ciągle tak samo… Nie, to nie chłodnia, to rozgrzane setkami ciał pomieszczenie.
Jednak, jednak, jednak nic nie zaprzepaściłoby tego wydarzenia jak nie Pasztetów! Naprawdę, czy to naprawdę zostało wychowane przez pokolenie wychowywane przez rodziców, którzy przetrwali wojnę światową drugą i często też pierwszą? Płaczcie cherubinki, płaczcie, bo Da’Vinci zapłakałby gorzkimi łzami z Michałem Aniołem. To smutne co się dzieje z tymi ludźmi. To podobno mają być osoby patrzące trzeźwo na świat, określające go, opisujące, znające dzięki nauce w szkole (oświata) oraz rozmyślające nad twórczością. Prawie nikt, może jeden procent, przyjrzał się obrazom wiszącym w salach. Na których często pojawiali się francuscy burżuje: Panna Pompadour, król Ludwik i paru innych ciekawych osób, ale kto by się zachwycał dziełami kultury, gdy podali jedzenie. Ciepła zupka, to jest to. Smaczna, nie powiem, lecz nie wyborna. Potem mięso, kura, bo przecież nic innego by Pasztetów nie zjadł. Burżujsko, ale nie za bardzo. I tu pojawia się pierwszy blamaż. To talerz i łyżka jest dla jedzącego, bo według pasztetowców jest odwrotnie. To głowa ciągnie do michy i talerza, a pożywienie się wrzuca garściami, bo ucieknie i ktoś zabierze… Obóz koncentracyjny jest straszny, lecz oni by go przetrwali bez strat moralnych, bo z zera więcej nie wyciągniesz.
Jednak nie płaczmy, bo przecież są jeszcze tańce i rozmowy. Disco polo z poziomu podłogi i to nawet nie z tekstem, który jest prosty, lecz jakikolwiek, oj nie pannie Gamgee, oj nie, to będzie coś gorszego. Nikt nie spodziewa się po tej piosence czegokolwiek: tej i tej i tej oraz tamtej (I może dobrze, lecz bez alkoholu, to tak to razi… Na dodatek zremiksowane i w ogóle bez tekstu, to staje się potworne). Nie zapominajmy o piciu bez alkoholu: właśnie.
Potem mówią, że najlepsze i jedyna w życiu. Ale to prawda. Jedyna i najprawdziwsza, reszta to zabobon i kłamstwo, lecz to powinniście wiedzieć po tylu latach nauki. Jednak zabawa była przednia i to tylko dzięki znajomym, to oni dodają temu czemuś kolorów i obrazów, bez nich nuda i pic na wodę. Pozdrawionka!

CDBN. Dla niekumatych: Ciąg dalszy będzie następował.