Znajdowała się w grze komputerowej, a
dokładniej jej umysł się tam znajdował. Jaźń połączono ze specjalnym urządzeniem:
NerveGear. Wykorzystywał on zaawansowaną technologię polegającą na pobieraniu
wszystkich sygnałów z mózgu i wykorzystywaniu ich w grze. Kierowało się dzięki
temu awatarem, tak jakby własnym ciałem. Cała skóra mogła odbierać różne bodźce,
a machanie rękami i bieganie wydawało się naturalną czynnością. Jednak nie
można było wtedy korzystać w żaden sposób z własnego ciała, oprócz mózgu.
Twórca tego urządzenia i całej gry, Kayaba
Akihiko, przechytrzył dziesięć tysięcy wybrańców, którzy zakupili tą grę w
limitowanej, przedpremierowej sprzedaży, i zablokował im możliwość wylogowania
się z wirtualnego świata. Na dodatek każdy gracz został przyłączony do własnej
postaci, lecz nie w zwykły sposób. Autor zeskanował ciała każdego z logujących
się ludzi i wytworzył takiego awatara, jak wyglądał sam grający. Dlatego też wielu
patrzyło na siebie i innych z nieukrywanym zaskoczeniem, bo nie wszyscy mówili
prawdę podczas pierwszych chwil rozgrywki.
Kayaba Akihiko poinformował nad to wszystkich,
że jedyną możliwością wyjścia jest pokonanie bossa z ostatniego piętra ze stu znajdujących
się w świecie Aincradu. Nikomu nic nie da zdanie się na los i oczekiwanie aż
ktoś zdejmie im NerveGeara. Autor pokazał im wiadomości o śmierci 213 graczy,
którym zdjęto urządzenie z głowy. Ich mózgi zostały usmażone. Wiedziała, że to
prawda, bo jedna z jej znajomych zmarła właśnie w ten sposób. Nagle zatrzymała
się i awatar zniknął w dziesiątkach tysięcy kolorowych, malutkich kwadracików.
Wiedziała, że w ciągu miesiąca zmarło
dwa tysiące graczy. Słyszała ponad to plotki, że nie każdy umarł podczas walk z
potworami na pierwszym piętrze. Wielu samo się zabiło po utracie znajomych lub
z własnego strachu, spowodowanego brakiem siły na pokonanie przeciwności. Duża
grupa również straciła wiarę w to, że kiedykolwiek wydostanie się z tego
więzienia. Słyszała też o niektórych graczach, którzy pomagali innym zniknąć na
zawsze.
Po miesiącu rozeszła się informacja o
odnalezieniu bossa z pierwszego piętra. Wyruszyła do Miasta Początku, by
dowiedzieć się czegoś ciekawego o tym przeciwniku.
Był to Illfang the Kobold Lord, którego
broniła gromadka mobów: Ruin Kobold Sentinels. Miał korzystać z topora i
tarczy, a kiedy jego życie stanie się bardzo niskie, na poziomie krytycznym, to
wtedy zmieni broń na talwar i jego skrypt ataku również stanie się inny. Nie
ruszyła razem z tym rajdem, bo zobaczyła tam chłopaka, chodzącego w czarnym
ubraniu i z mieczem na plecach, który wydał jej się dziwny, a ponad to uznała,
że jeśli coś się nie uda, to jeszcze może umrzeć.
Zaskoczyła ją jednak informacja, że
tym, kto pokonał w ostatnich chwilach bossa, gdy ten zadziałał inaczej niż
zakładano i posiadał inną broń – katanę, no-dachi, i stał się beaterem, kimś
gorszym od beta testerów i cheaterów, był właśnie ten chłopak. Wszyscy go znienawidzili,
bo uznali, że nie dzieli się swoją wiedzą z innymi, a więc chce ich śmierci i
jest po prostu złym człowiekiem. Ją jednak to przyciągało jak magnes. Chciała
się dowiedzieć o nim jak najwięcej i właśnie, dlatego ciągle wyszukiwała nowych
źródeł informacji.
Kirito, taki posiadał nick. Stał się
dla bardzo wielu ludzi legendą, a w szczególności u tych walczących na froncie.
Zwano go Czarnym Szermierzem, bo walczył tylko jednym mieczem, a ponad to, nie
nosił żadnej tarczy, ani widocznej, grubej zbroi. Zawsze miał na sobie długi,
ciemny, rozpięty płaszcz.
Jednak rok później, im dalej rajdy
się zapuszczały, tym mniej informacji udawało jej się otrzymać. Sama nigdy nie
była gotowa walczyć razem w dużych drużynach lub gildiach. Spotykała się z
różnymi ludźmi i wykonywała pojedyncze zadania, lecz nie miała żadnych
znajomych. Obawiała się ich śmierci, takiej samej jak jej przyjaciółki – w
różnokolorowej chmurze. Jednak myśl o śmierci Kirito powodowała w niej jeszcze
więcej nieprzyjemnych odczuć.
Dlatego wybrała się do jedynego źródła
informacji, które zawsze dobrze działa i zbiera o każdym wiadomości: gildii
zabójców. Ich członków zwano potocznie PK, Player Killers. Jedna z nich,
najbardziej znana i najlepsza, „Laughing Coffin – Śmiejąca się trumna”, właśnie
działała niedaleko i ona miała zamiar się do niej przyłączyć, by być na bieżąco
informowana.
Kiedy znalazła się niedaleko punktu
spotkania, wielkiego lasu na siódmym poziomie, to została złapana w pułapkę. Z
drzew zeskoczyła trójka zabójców mających nad swoimi awatarami obracające się,
czerwone romby. Oznaczały one morderców innych graczy tych, którzy już nie
zatrzymywali się na małej liczbie zabójstw – pomarańczowe znaczki – tylko
zabijali już z nieukrywaną radością.
– Ooo, złapaliśmy jakąś ptaszynkę –
zaskrzeczał jeden z nich, trzymając w dłoniach dwa sztylety o lekko zagiętych klingach.
– Kim jesteś?
– Chcę się spotkać z waszym szefem – powiedziała
twardo i dobrze ukrywała strach o własne życie. Z nie do końca jasnego powodu,
potrafiła stać się lodowata i nieustępliwa, gdy myślała o jego bezpieczeństwie.
– Chcesz się do nas przyłączyć? –
spytał ktoś znajdujący się za jej plecami, nie usłyszała go wcześniej.
Odwróciła się z bijącym mocno sercem, które uderzałoby, gdyby nie była w grze.
Ten miał na sobie czarny, postrzępiony płaszcz zakrywający wszystko i maskę w
kształcie czaszki. – Widzę, że tak. Po twoich oczach widzę tą pewność. Tą chęć
zabijania. Lód dający taką możliwość, bo przecież nikt nie ma pewności, że
Kayaba nie kłamał.
– Co mam zrobić? – zapytała bez
chwili zawahania.
– Masz dwie możliwości. Jedną jest
zadanie odnalezienia jakiegoś gracza i zabicia go, a potem przyniesienia czegoś,
co nas upewni, że wykonałaś misję.
– Albo?
– Pójdziesz na jedną z naszych misji,
oczywiście po krótkim treningu i z jednym pełnoprawnym członkiem jako
obserwatorem.
– Rozumiem.
– Które wybierasz?
Widziała zapalające się lampy i
zachodzące słońce. Nadchodziła noc i pora snu dla bardzo dużej liczby graczy
mających pewność o bezpieczeństwie w gospodach. Jednak dzisiaj to zapewnienie
nie da im zachować życia. Dostała zadanie odnalezienia celu, który wcześniej
pokazano jej na zdjęciu. Była to dwójka graczy, kochającą się para. Nie znała
ich w ogóle, lecz podobno mieli być w tym czasie niedaleko karczmy.
Zobaczyła ich, kiedy wchodzili do
budynku, a potem wyśledziła. Byli w tym samym pokoju, to ułatwiało plan. Szybko
wróciła do swojej drużyny. Jeden obserwator i dwójka uczniów. Towarzyszył jej
jakiś wysoki facet w czarnym kombinezonie z ciemnym napierśnikiem. Dostali się
do pomieszczenia oknem, idąc po dachu, i korzystając z niedawno zdobytych
informacji, otworzyli interfejsy śpiącej dwójki przy pomocy ich własnych rąk. Tamci
nie mieli na sobie żadnych pancerzy, a to ułatwiało sprawę.
Zabójcy wyzwali swoje cele na pojedynek:
na śmierć i życie. Była to nie praktykowana często forma gry, a w szczególności
teraz, gdy ktoś mógł umrzeć w rzeczywistości. Wyciągnęli swoje zatrute
sztylety. Trucizna paraliżowała ofiary na bardzo długi czas i pozwalała je bez
przeszkód zabić nie wystawiając się na kontratak nawet w bezpiecznej strefie
miasta.
Wykonała swoje zadanie perfekcyjnie,
jednym płynnym cięciem przecinając szyję.
Miasta w Aincradzie potrafiły się
różnić w olbrzymim stopniu, gdy przechodzono kolejne piętra. Niektóre wyglądały
jak wielkie średniowieczne stolice, a inne jak renesansowe, a niektóre
przypominały muzułmańską Hagię Sophię. Niemała ilość znawców sztuki
zwariowałaby w gąszczu takiego piękna, nawet komputerowego. Jednak gracze
chcieli wydostać się do domu, więc nie patrzyli na cuda tego świata.
Ona sama też pomyślała o tym dopiero
w momencie, kiedy zajmowała się nakładaniem trucizn na swoje małe sztylety. Wykorzystywała
je do okiełznania ofiar.
Była na wysokim miejscu w hierarchii „Śmiejącej
się trumny” z powodu właśnie zatruwających specyfików. W szkole uwielbiała
chemię i wiele czytała o różnych środkach toksykologicznych. Dzięki swoje
wiedzy potrafiła przejąć kontrolę na kilka sekund nad zainfekowanym człowiekiem
i rozkazać mu pobiec w jakimś wskazanym przez nią kierunku lub zatrzymać się. Jednak
popełnienie samobójstwa wykraczało poza jej umiejętności. Umiała też zranić tak
śmiertelnie ofiarę, że ta ciągle traciła część życia i jedynie uleczenie z
pełną ilością HP powodowało jej wykasowanie. To możliwe było przy wykorzystaniu
bardzo mocnych mikstur i kamieni uzdrawiających i odtruwających albo
korzystając przy okazji z ochronnej strefy miast. Nigdy z nikim nie podzieliła
się swoimi najlepszymi recepturami.
Niespodziewanie otrzymała informację
o bardzo ważnym celu, który będzie wracał z polowania na 69 poziomie za kilka
godzin, tam gdzie znajdował się front głównych działań. Zdecydowała się przyjąć
zlecenie i nie była zaskoczona, gdy dostała wiadomość z namiarami: „Asuna –
wicedowódca gildii Rycerzy Krwi. Ulubiona broń: bardzo lekki i szybki rapier.
Zaleca się unieszkodliwić na odległość i dla pewności dobić.”
Zebrała swój sprzęt i wyruszyła w
podróż. Była najlepsza.
Kiedy słońce zaszło, już znajdowała
się na wcześniej wybranym drzewie, przy ścieżce prowadzącej do samego wejścia
do lochu. Spokojnie liczyła sekundy i sprawdzała trzymane w dłoni trzy małe sztylety,
wszystkie z różnymi, zabójczymi truciznami; paraliżem, utratą życia, przejęciem
kontroli. Trafienie chociażby jednym spowoduje jej zwycięstwo. Oczekiwała
swojego celu z lodowatym opanowaniem doskonałego mordercy.
Usłyszała głos dwóch osób, nie tylko
dziewczyny, ale też jakiegoś chłopaka. Tego nie miała w planach, lecz była
przygotowana na taką ewentualność. Uznała, że najpierw unieruchomi ją, a potem tamtego
zabije przy okazji, by nie znaleziono świadków. Najpewniej był członkiem tamtej
żałosnej gildii. Czekała na moment, kiedy ofiara stanie na wybranym wcześniej
miejscu, z którego z pewnością trafi swoją nic nie wiedzącą ofiarę.
– Wiesz, Lisbeth zajmuje się
kowalstwem i u niej samej ostrzę swój miecz – oznajmiła dziewczyna. Zabójczyni
słyszała z daleka prowadzoną rozmowę, bo miała bardzo wysoki poziom
podsłuchiwania, który nabyła podczas misji dziejących się przy drzwiach. – Nie
masz się czego obawiać, to bardzo przyjazna osoba.
– Najpewniej – odparł niepewnie chłopak.
Coś jej przypominał, lecz nie wiedziała dokładnie co. Zbliżali się coraz
bardziej. Zaraz znajdą się w wyznaczonym miejscu. Nie miała czasu na
rozmyślenie, jeśli chciała wykonać powierzone jej zadanie. – Chociaż nie mam, co
do tego pewności, bo Egil nie jest złym kowalem.
– Kirito, on jest przede wszystkim
paserem, przecież wiesz.
– Wiem.
Morderczyni zawahała się, ale tylko
na sekundę. Zadziałała instynktownie i wybrała najpotężniejszego przeciwnika. Rzuciła
trzema ostrzami z taką prędkością, że nikt nie powinien ich odbić, lecz nie
zaatakowała byle kogo. Klinga wyskoczyła zza ramienia chłopaka i odbiła w bok
wszystkie lecące pociski. Dopiero w tym momencie zrozumiała, co dokładnie zrobiła.
Zaatakowała Czarnego Szermierza. Tak jak się spodziewała, jego kontratak
nastąpił natychmiast.
– Asuna, uważaj! – krzyknął wojownik
i szybko wybiegł w stronę atakującego z drzewa przeciwnika. Trzy małe igły
wyleciały w jej stronę podczas jego biegu. Uniknęła ich, przeskakując na inną
gałąź. Jednak wtedy zrozumiała, że popełniła błąd. Skill, który wyprowadził
znad głowy Kirito, przeciął całą kępę gałęzi i również jej rękę przy okazji,
gdyby nie zeskoczyła na ziemię. Jednak podczas skoku, rzuciła kolejnymi
ostrzami, które zdążyła wyciągnąć z torby. Nie podołał temu wyzwaniu, za mała
odległość. Sześć lecących pocisków w wielu miejscach, chciał ich uniknąć
skacząc na podłoże. Prawie mu się udało i tylko jedno płytko przecięło ramię. Jednak
i tak upadł na podłoże z bezwładnym ciałem i wykrzywioną z bólu twarzą. –
Trucizna – zdołał tylko powiedzieć, aż trucizna odebrała mu tą możliwość.
– Kirito! – krzyknęła zaniepokojonym
głosem Asuna i zabójczyni nawet nie zdążyła obrócić się na czas i postawić
jakiejkolwiek gardy, po wylądowaniu. Zielone smugi skillu wicedowódczyni
uderzyły w przeciwniczkę z takim impetem, że odleciała na dobre dwadzieścia
metrów, a jej pasek życia od razu wskoczył na czerwony poziom. – Kirito! – Członkini
Rycerzy Krwi nie prowadziła dalszej konfrontacji i podbiegła do leżącego
towarzysza.
Zabójczyni trafiła go zwykłą
paraliżującą trucizną, kryształ odtruwający i nic złego mu się nie stanie. Jednak
sama morderczyni już zniknęła tej dwójce z widoku. Pokonania i upokorzona.
Od dawna nie wspominała własnej,
zmarłej już od dwóch lat znajomej. Przyjaciółki znikającej w tysiącach,
błyszczących kwadracików. Kiedy pierwszy raz usłyszała o możliwości śmierci
gracza, obiecała sobie, że nigdy na nią nie pozwoli, by nikt nie musiał
cierpieć tak jak ona. Ale nie zawahała się zaatakować jego, nawet wtedy, kiedy
poznała przeciwnika. Mogła się wycofać i znaleźć inną okazję do zlikwidowania
celu.
Niemniej jednak nie zatrzymała się i
teraz jęczała, leżąc na swoim łóżku. Wiedziała, co musi zrobić. Co mówi jej
własne serce i umysł. On nigdy w niej niczego innego nie zobaczy, oprócz twarzy
mordercy. Kogoś gotowego zabijać z zimną krwią. Seryjnego zabójcy z wielkim
doświadczeniem.
Przegrała go z nią, tego była pewna
po jej biegu w jego stronę. Wyczuła w niej strach, który sama przez bardzo
długi czas czuła, aż zabijanie stało się rutyną. Kirito odszedł na dalszy plan
i pojawił się jeden cel: bycie najlepszym zabójcą.
Teraz, zła na samą siebie, cierpiąca
nie możliwy do nazywania ból i nienawidząca własnego ja, podniosła się z łóżka
i podeszła do stołu z wieloma flakonami. Wybrała najbardziej jej znane, własne
mikstury, i usiadła na wyściełanym futrem, miękkim fotelu. Wyzwała samą siebie na
pojedynek.
Wypiła najpierw truciznę nakazującą,
a po kilku sekundach, gdy oszołomienie minęło, połknęła specyfik zatruwający
HP, a potem najlepszy paraliż. Widziała uciekające z niej życie. Wiedziała, że
umrze i to w krótkim czasie, lecz nie chciała zatrzymać tego powolnego stanu.
Wreszcie poczuła, że robi to, co naprawdę chce. Stała się wolna i nie czuje
żadnego strachu. Zdradziła własne zasady.