czwartek, 28 sierpnia 2014

Sword Art Online

 Nie mówię, że sam to napisałem, bo to byłby całkowity fałsz Jednakże przejrzałem całość i poprawiłem parę błędów, w większości literówek. Co do samej treści, to widać tutaj wielkość świata Aincradu. Autor się postarał i miał pomysł. Jednak widać ten skrót, o którym pisze na samym końcu.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba, tak samo jak mi.

PS. Rzekłbym, że zrobiłem to prawie profesjonalnie. Justowianie, formatowanie tekstu, akapity... kropki. W razie odnalezienia błędu, proszę bez skrępowania pisać.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Zdrada

Strach i niepewność ogarniały ją nieprzerwanymi strumieniami. Nie potrafiła nic na to poradzić. Przytłaczająca wszystko ciemność zabierała oddech. Zakazywała robić cokolwiek oprócz jakże prostej i fascynującej czynności: myślenia o śmierci.

Znajdowała się w grze komputerowej, a dokładniej jej umysł się tam znajdował. Jaźń połączono ze specjalnym urządzeniem: NerveGear. Wykorzystywał on zaawansowaną technologię polegającą na pobieraniu wszystkich sygnałów z mózgu i wykorzystywaniu ich w grze. Kierowało się dzięki temu awatarem, tak jakby własnym ciałem. Cała skóra mogła odbierać różne bodźce, a machanie rękami i bieganie wydawało się naturalną czynnością. Jednak nie można było wtedy korzystać w żaden sposób z własnego ciała, oprócz mózgu.
Twórca tego urządzenia i całej gry, Kayaba Akihiko, przechytrzył dziesięć tysięcy wybrańców, którzy zakupili tą grę w limitowanej, przedpremierowej sprzedaży, i zablokował im możliwość wylogowania się z wirtualnego świata. Na dodatek każdy gracz został przyłączony do własnej postaci, lecz nie w zwykły sposób. Autor zeskanował ciała każdego z logujących się ludzi i wytworzył takiego awatara, jak wyglądał sam grający. Dlatego też wielu patrzyło na siebie i innych z nieukrywanym zaskoczeniem, bo nie wszyscy mówili prawdę podczas pierwszych chwil rozgrywki.
Kayaba Akihiko poinformował nad to wszystkich, że jedyną możliwością wyjścia jest pokonanie bossa z ostatniego piętra ze stu znajdujących się w świecie Aincradu. Nikomu nic nie da zdanie się na los i oczekiwanie aż ktoś zdejmie im NerveGeara. Autor pokazał im wiadomości o śmierci 213 graczy, którym zdjęto urządzenie z głowy. Ich mózgi zostały usmażone. Wiedziała, że to prawda, bo jedna z jej znajomych zmarła właśnie w ten sposób. Nagle zatrzymała się i awatar zniknął w dziesiątkach tysięcy kolorowych, malutkich kwadracików.

Wiedziała, że w ciągu miesiąca zmarło dwa tysiące graczy. Słyszała ponad to plotki, że nie każdy umarł podczas walk z potworami na pierwszym piętrze. Wielu samo się zabiło po utracie znajomych lub z własnego strachu, spowodowanego brakiem siły na pokonanie przeciwności. Duża grupa również straciła wiarę w to, że kiedykolwiek wydostanie się z tego więzienia. Słyszała też o niektórych graczach, którzy pomagali innym zniknąć na zawsze.
Po miesiącu rozeszła się informacja o odnalezieniu bossa z pierwszego piętra. Wyruszyła do Miasta Początku, by dowiedzieć się czegoś ciekawego o tym przeciwniku.
Był to Illfang the Kobold Lord, którego broniła gromadka mobów: Ruin Kobold Sentinels. Miał korzystać z topora i tarczy, a kiedy jego życie stanie się bardzo niskie, na poziomie krytycznym, to wtedy zmieni broń na talwar i jego skrypt ataku również stanie się inny. Nie ruszyła razem z tym rajdem, bo zobaczyła tam chłopaka, chodzącego w czarnym ubraniu i z mieczem na plecach, który wydał jej się dziwny, a ponad to uznała, że jeśli coś się nie uda, to jeszcze może umrzeć.
Zaskoczyła ją jednak informacja, że tym, kto pokonał w ostatnich chwilach bossa, gdy ten zadziałał inaczej niż zakładano i posiadał inną broń – katanę, no-dachi, i stał się beaterem, kimś gorszym od beta testerów i cheaterów, był właśnie ten chłopak. Wszyscy go znienawidzili, bo uznali, że nie dzieli się swoją wiedzą z innymi, a więc chce ich śmierci i jest po prostu złym człowiekiem. Ją jednak to przyciągało jak magnes. Chciała się dowiedzieć o nim jak najwięcej i właśnie, dlatego ciągle wyszukiwała nowych źródeł informacji.

Kirito, taki posiadał nick. Stał się dla bardzo wielu ludzi legendą, a w szczególności u tych walczących na froncie. Zwano go Czarnym Szermierzem, bo walczył tylko jednym mieczem, a ponad to, nie nosił żadnej tarczy, ani widocznej, grubej zbroi. Zawsze miał na sobie długi, ciemny, rozpięty płaszcz.
Jednak rok później, im dalej rajdy się zapuszczały, tym mniej informacji udawało jej się otrzymać. Sama nigdy nie była gotowa walczyć razem w dużych drużynach lub gildiach. Spotykała się z różnymi ludźmi i wykonywała pojedyncze zadania, lecz nie miała żadnych znajomych. Obawiała się ich śmierci, takiej samej jak jej przyjaciółki – w różnokolorowej chmurze. Jednak myśl o śmierci Kirito powodowała w niej jeszcze więcej nieprzyjemnych odczuć.
Dlatego wybrała się do jedynego źródła informacji, które zawsze dobrze działa i zbiera o każdym wiadomości: gildii zabójców. Ich członków zwano potocznie PK, Player Killers. Jedna z nich, najbardziej znana i najlepsza, „Laughing Coffin – Śmiejąca się trumna”, właśnie działała niedaleko i ona miała zamiar się do niej przyłączyć, by być na bieżąco informowana.
Kiedy znalazła się niedaleko punktu spotkania, wielkiego lasu na siódmym poziomie, to została złapana w pułapkę. Z drzew zeskoczyła trójka zabójców mających nad swoimi awatarami obracające się, czerwone romby. Oznaczały one morderców innych graczy tych, którzy już nie zatrzymywali się na małej liczbie zabójstw – pomarańczowe znaczki – tylko zabijali już z nieukrywaną radością.
– Ooo, złapaliśmy jakąś ptaszynkę – zaskrzeczał jeden z nich, trzymając w dłoniach dwa sztylety o lekko zagiętych klingach. – Kim jesteś?
– Chcę się spotkać z waszym szefem – powiedziała twardo i dobrze ukrywała strach o własne życie. Z nie do końca jasnego powodu, potrafiła stać się lodowata i nieustępliwa, gdy myślała o jego bezpieczeństwie.
– Chcesz się do nas przyłączyć? – spytał ktoś znajdujący się za jej plecami, nie usłyszała go wcześniej. Odwróciła się z bijącym mocno sercem, które uderzałoby, gdyby nie była w grze. Ten miał na sobie czarny, postrzępiony płaszcz zakrywający wszystko i maskę w kształcie czaszki. – Widzę, że tak. Po twoich oczach widzę tą pewność. Tą chęć zabijania. Lód dający taką możliwość, bo przecież nikt nie ma pewności, że Kayaba nie kłamał.
– Co mam zrobić? – zapytała bez chwili zawahania.
– Masz dwie możliwości. Jedną jest zadanie odnalezienia jakiegoś gracza i zabicia go, a potem przyniesienia czegoś, co nas upewni, że wykonałaś misję.
– Albo?
– Pójdziesz na jedną z naszych misji, oczywiście po krótkim treningu i z jednym pełnoprawnym członkiem jako obserwatorem.
– Rozumiem.
– Które wybierasz?

Widziała zapalające się lampy i zachodzące słońce. Nadchodziła noc i pora snu dla bardzo dużej liczby graczy mających pewność o bezpieczeństwie w gospodach. Jednak dzisiaj to zapewnienie nie da im zachować życia. Dostała zadanie odnalezienia celu, który wcześniej pokazano jej na zdjęciu. Była to dwójka graczy, kochającą się para. Nie znała ich w ogóle, lecz podobno mieli być w tym czasie niedaleko karczmy.
Zobaczyła ich, kiedy wchodzili do budynku, a potem wyśledziła. Byli w tym samym pokoju, to ułatwiało plan. Szybko wróciła do swojej drużyny. Jeden obserwator i dwójka uczniów. Towarzyszył jej jakiś wysoki facet w czarnym kombinezonie z ciemnym napierśnikiem. Dostali się do pomieszczenia oknem, idąc po dachu, i korzystając z niedawno zdobytych informacji, otworzyli interfejsy śpiącej dwójki przy pomocy ich własnych rąk. Tamci nie mieli na sobie żadnych pancerzy, a to ułatwiało sprawę.
Zabójcy wyzwali swoje cele na pojedynek: na śmierć i życie. Była to nie praktykowana często forma gry, a w szczególności teraz, gdy ktoś mógł umrzeć w rzeczywistości. Wyciągnęli swoje zatrute sztylety. Trucizna paraliżowała ofiary na bardzo długi czas i pozwalała je bez przeszkód zabić nie wystawiając się na kontratak nawet w bezpiecznej strefie miasta.
Wykonała swoje zadanie perfekcyjnie, jednym płynnym cięciem przecinając szyję.

Miasta w Aincradzie potrafiły się różnić w olbrzymim stopniu, gdy przechodzono kolejne piętra. Niektóre wyglądały jak wielkie średniowieczne stolice, a inne jak renesansowe, a niektóre przypominały muzułmańską Hagię Sophię. Niemała ilość znawców sztuki zwariowałaby w gąszczu takiego piękna, nawet komputerowego. Jednak gracze chcieli wydostać się do domu, więc nie patrzyli na cuda tego świata.
Ona sama też pomyślała o tym dopiero w momencie, kiedy zajmowała się nakładaniem trucizn na swoje małe sztylety. Wykorzystywała je do okiełznania ofiar.
Była na wysokim miejscu w hierarchii „Śmiejącej się trumny” z powodu właśnie zatruwających specyfików. W szkole uwielbiała chemię i wiele czytała o różnych środkach toksykologicznych. Dzięki swoje wiedzy potrafiła przejąć kontrolę na kilka sekund nad zainfekowanym człowiekiem i rozkazać mu pobiec w jakimś wskazanym przez nią kierunku lub zatrzymać się. Jednak popełnienie samobójstwa wykraczało poza jej umiejętności. Umiała też zranić tak śmiertelnie ofiarę, że ta ciągle traciła część życia i jedynie uleczenie z pełną ilością HP powodowało jej wykasowanie. To możliwe było przy wykorzystaniu bardzo mocnych mikstur i kamieni uzdrawiających i odtruwających albo korzystając przy okazji z ochronnej strefy miast. Nigdy z nikim nie podzieliła się swoimi najlepszymi recepturami.
Niespodziewanie otrzymała informację o bardzo ważnym celu, który będzie wracał z polowania na 69 poziomie za kilka godzin, tam gdzie znajdował się front głównych działań. Zdecydowała się przyjąć zlecenie i nie była zaskoczona, gdy dostała wiadomość z namiarami: „Asuna – wicedowódca gildii Rycerzy Krwi. Ulubiona broń: bardzo lekki i szybki rapier. Zaleca się unieszkodliwić na odległość i dla pewności dobić.”
Zebrała swój sprzęt i wyruszyła w podróż. Była najlepsza.

Kiedy słońce zaszło, już znajdowała się na wcześniej wybranym drzewie, przy ścieżce prowadzącej do samego wejścia do lochu. Spokojnie liczyła sekundy i sprawdzała trzymane w dłoni trzy małe sztylety, wszystkie z różnymi, zabójczymi truciznami; paraliżem, utratą życia, przejęciem kontroli. Trafienie chociażby jednym spowoduje jej zwycięstwo. Oczekiwała swojego celu z lodowatym opanowaniem doskonałego mordercy.
Usłyszała głos dwóch osób, nie tylko dziewczyny, ale też jakiegoś chłopaka. Tego nie miała w planach, lecz była przygotowana na taką ewentualność. Uznała, że najpierw unieruchomi ją, a potem tamtego zabije przy okazji, by nie znaleziono świadków. Najpewniej był członkiem tamtej żałosnej gildii. Czekała na moment, kiedy ofiara stanie na wybranym wcześniej miejscu, z którego z pewnością trafi swoją nic nie wiedzącą ofiarę.
– Wiesz, Lisbeth zajmuje się kowalstwem i u niej samej ostrzę swój miecz – oznajmiła dziewczyna. Zabójczyni słyszała z daleka prowadzoną rozmowę, bo miała bardzo wysoki poziom podsłuchiwania, który nabyła podczas misji dziejących się przy drzwiach. – Nie masz się czego obawiać, to bardzo przyjazna osoba.
– Najpewniej – odparł niepewnie chłopak. Coś jej przypominał, lecz nie wiedziała dokładnie co. Zbliżali się coraz bardziej. Zaraz znajdą się w wyznaczonym miejscu. Nie miała czasu na rozmyślenie, jeśli chciała wykonać powierzone jej zadanie. – Chociaż nie mam, co do tego pewności, bo Egil nie jest złym kowalem.
– Kirito, on jest przede wszystkim paserem, przecież wiesz.
– Wiem.
Morderczyni zawahała się, ale tylko na sekundę. Zadziałała instynktownie i wybrała najpotężniejszego przeciwnika. Rzuciła trzema ostrzami z taką prędkością, że nikt nie powinien ich odbić, lecz nie zaatakowała byle kogo. Klinga wyskoczyła zza ramienia chłopaka i odbiła w bok wszystkie lecące pociski. Dopiero w tym momencie zrozumiała, co dokładnie zrobiła. Zaatakowała Czarnego Szermierza. Tak jak się spodziewała, jego kontratak nastąpił natychmiast.
– Asuna, uważaj! – krzyknął wojownik i szybko wybiegł w stronę atakującego z drzewa przeciwnika. Trzy małe igły wyleciały w jej stronę podczas jego biegu. Uniknęła ich, przeskakując na inną gałąź. Jednak wtedy zrozumiała, że popełniła błąd. Skill, który wyprowadził znad głowy Kirito, przeciął całą kępę gałęzi i również jej rękę przy okazji, gdyby nie zeskoczyła na ziemię. Jednak podczas skoku, rzuciła kolejnymi ostrzami, które zdążyła wyciągnąć z torby. Nie podołał temu wyzwaniu, za mała odległość. Sześć lecących pocisków w wielu miejscach, chciał ich uniknąć skacząc na podłoże. Prawie mu się udało i tylko jedno płytko przecięło ramię. Jednak i tak upadł na podłoże z bezwładnym ciałem i wykrzywioną z bólu twarzą. – Trucizna – zdołał tylko powiedzieć, aż trucizna odebrała mu tą możliwość.
– Kirito! – krzyknęła zaniepokojonym głosem Asuna i zabójczyni nawet nie zdążyła obrócić się na czas i postawić jakiejkolwiek gardy, po wylądowaniu. Zielone smugi skillu wicedowódczyni uderzyły w przeciwniczkę z takim impetem, że odleciała na dobre dwadzieścia metrów, a jej pasek życia od razu wskoczył na czerwony poziom. – Kirito! – Członkini Rycerzy Krwi nie prowadziła dalszej konfrontacji i podbiegła do leżącego towarzysza.
Zabójczyni trafiła go zwykłą paraliżującą trucizną, kryształ odtruwający i nic złego mu się nie stanie. Jednak sama morderczyni już zniknęła tej dwójce z widoku. Pokonania i upokorzona.

Od dawna nie wspominała własnej, zmarłej już od dwóch lat znajomej. Przyjaciółki znikającej w tysiącach, błyszczących kwadracików. Kiedy pierwszy raz usłyszała o możliwości śmierci gracza, obiecała sobie, że nigdy na nią nie pozwoli, by nikt nie musiał cierpieć tak jak ona. Ale nie zawahała się zaatakować jego, nawet wtedy, kiedy poznała przeciwnika. Mogła się wycofać i znaleźć inną okazję do zlikwidowania celu.
Niemniej jednak nie zatrzymała się i teraz jęczała, leżąc na swoim łóżku. Wiedziała, co musi zrobić. Co mówi jej własne serce i umysł. On nigdy w niej niczego innego nie zobaczy, oprócz twarzy mordercy. Kogoś gotowego zabijać z zimną krwią. Seryjnego zabójcy z wielkim doświadczeniem.
Przegrała go z nią, tego była pewna po jej biegu w jego stronę. Wyczuła w niej strach, który sama przez bardzo długi czas czuła, aż zabijanie stało się rutyną. Kirito odszedł na dalszy plan i pojawił się jeden cel: bycie najlepszym zabójcą.
Teraz, zła na samą siebie, cierpiąca nie możliwy do nazywania ból i nienawidząca własnego ja, podniosła się z łóżka i podeszła do stołu z wieloma flakonami. Wybrała najbardziej jej znane, własne mikstury, i usiadła na wyściełanym futrem, miękkim fotelu. Wyzwała samą siebie na pojedynek.
Wypiła najpierw truciznę nakazującą, a po kilku sekundach, gdy oszołomienie minęło, połknęła specyfik zatruwający HP, a potem najlepszy paraliż. Widziała uciekające z niej życie. Wiedziała, że umrze i to w krótkim czasie, lecz nie chciała zatrzymać tego powolnego stanu. Wreszcie poczuła, że robi to, co naprawdę chce. Stała się wolna i nie czuje żadnego strachu. Zdradziła własne zasady.

CDNN.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Wakacje wakacjami, a Ender Wiggin lami.

Kochał ją nawet bardziej… Nie, nawet o tym nie chciał myśleć. Miłość? Czymże ona jest, jak nie nią? Tak, rozmyślał o niej każdego dnia. Każdego zawszonego dnia. W szczególności w wakacje, czas bardzo szczególny. To okres tylko dwóch miesięcy, lecz… jakich miesięcy! Najbardziej słoneczne i najdłuższe dni w roku. Wspaniałe!
Dotknął jej ramienia z rozbawieniem. Leżała obok niego… naga, a przynajmniej niczego nie wyczuł podczas nocnych wypadów. Zaśmiał się w myślach, przypominając sobie to, co dzisiaj wyczyniali. Annały można by zapełnić po brzegi.
Nie zadrżała pod dotykiem jego palców, musiała mocno spać. Sam był zmęczony, ale nie mógł teraz zmrużyć oka. Jej piękno i delikatność… Chociaż, może to trochę zbyt górnolotne słowo, bo potrafiła być boginią zniszczenia. Niczym Atena roznosiła wrogów w pył. Każdy, kto stawał na jej drodze, szybko z niej znikał. Wprawdzie czasami nie mógł się powstrzymać przed przytuleniem i pogładzeniem po głowie, gdy widać było, że miała już dość trudów i po prostu wypaliła się.
Kochał w niej właśnie to: wytrwałość i zawziętość w dążeniu do celu i kruchość w bliskim kontakcie. Wiedział, że jeśli chciała, mogła osiągnąć wszystko, lecz bywały także chwile upadków, prostego rozpłakania się. Odejścia od twardego, wszechobecnego parcia do przodu, by naładować siły na kolejny dzień życia.
Jasne, że kochał ją całą. Szczególnie w momentach złości. Uwielbiał, gdy to robiła. Wyglądała jak naburmuszony, mały kotek. No jak nie przytulić? Czasami wtedy mu się wyrywała i krzyczała, lecz nigdy nie puścił. W czasie robienia mu perfidnie krzywdy, gryzienia i darcia pazurami, przyciskał ją mocniej i wreszcie przegrywała, gdy brakowało jej już oddechu. Wtedy często rozpłakiwała się na jego ramieniu, a on niczym Adonis trwał niezłomnie i nieugięcie obok, do czasu powrotu twardej Ateny.
Jednak bywały chwile, gdy „Uparta” nie przybywała i pojawiała się Afrodyta. Wtedy to się działo i nigdy nie wspominał źle tych momentów. To co wyczyniali… Po prostu można napisać poezję długą jak Pan Tadeusz. Te delikatne, wręcz kocie ruchy wprawiały go zawsze w osłupienie. Zwykle twarda i wytrwała zamieniała się w boginię miłości i wrażliwości. Kochał ją. Naprawdę, za nic na świecie nie oddałby jej… No chyba, że za dwie takie – byłoby to ciężkie, ale czasami nawet o tym marzył. Jednak dwie wkurwione Ateny… To mogło być za dużo, nawet dla niego.
Przejechał dłonią po doskonale wyprofilowanej sylwetce boków, a potem bioder z cudem skierowanym w jego kierunku. Znał doskonale tą piękność, lecz zawsze zaskakiwała go ta doskonałość. Wspaniałość ciała i umysłu. Tak… niczym bogini.
Jednak nie tylko przez podziwianie pięknych widoków w świetle księżyca nie mógł zasnąć. Chociaż długie włosy prawie do bioder wyglądały kosmicznie wspaniale. Jednak przede wszystkim w głowie brzęczała mu natrętna myśl. Nie! Nie dotyczyła jej, ale można by to tak zinterpretować. To ona w końcu zaciągnęła go do kina, a wcześniej kazała przeczytać książę o Enderze. Zwichniętym psychicznie chłopcu, którego (chyba) genetycznie modyfikowano, miejmy nadzieję, że nie w kazirodczym związku i nie w probówkach. O boże Imperatorze! Nie, Patriarchą to ten Wiggin nie był. Zbyt mały, nikły, nic nieznaczący, inteligentny geniusz strategiczny z wysokim syndromem własnej wartości, który nakazywał mu brać wszystkiego „na klatę”. Nie miał do dyspozycji żadnego Legionu Kosmicznych Marines – nadludzi, półbogów w potężnych zbrojach i mających zabójczą broń. Nie! Ender Wiggin był/jest (nigdy nie wiadomo) piętnastoletnim dzieckiem rodziców, którzy wychowują SWOJE dzieci na seryjnych morderców innych ras. Znaczy się dowódców wojskowych zabijających obcych, którzy zaatakowali Ziemię. Warhammer 40.000 krzyczy wielkimi literami o pomstę do Imperatora, by rozniósł idiotyzm dowódców ludzi. Świetny plan!
Szkolisz seryjnego mordercę i wmawiasz mu, że robi to dla dobra ludzkości i nawet, kiedy on się kapie, dalej jedziesz swoją bajeczkę. Wspaniale, ale co robi z tym Ender? Oczywiście chce odbudować rasę, którą pomógł zniszczyć i rozwalał ją z takim zaangażowaniem. Lekki problem psychiczny? Zmiany nastrojów i zdań oraz oczywiście, syndrom własnej wartości?
Jeśli to ma być książka dla młodzieży, to ja odpadam. Pokazanie chłopca, który z zimną krwią i strategicznym instynktem zabija i kaleczy przeciwników, a wrogów doszczętnie wyniszcza. Holy God Emperor! To chyba jednak jakiś Twój wysłannik, ale nie… To nieprawda, bo Ender rozpoczyna poszukiwanie kolonii dla swoich przeciwników, robali. Ciekawe, prawda? Niszczy tylko po to, by potem odbudowywać. Gdzie widzicie tutaj logikę? Nieprawda, jeśli ktoś tak pomyślał, chłopak nie odmieni robali, lecz chce powrotu właśnie tego, co sam niedawno zepsuł. Niczym nierozgarnięte dziecko, wiek trzy do ośmiu, może dziewięciu lat. Piętnastoletni geniusz na poziomie chłopczyka w sukience… Straszne i chcieć oddać ludzkość w ręce kogoś takiego… Niedopuszczalne!
Te właśnie myśli nie dawały mu spać.
Chociaż nie tylko one. W dużym stopniu jej piękno zbytnio rozpraszało jego uwagę i zasnuwało umysł wyobrażeniami, wspomnieniami, marzeniami i wieloma innymi rzeczami, ale to niedawno dokończona książka ze świata Warhammera 40.000 Czas Horusa stała mu ością w gardle. Opisano tam wspaniałość Imperium Imperatora, Władcy Ludzkości, Światła Ludzi, które w czasie Wielkiej Krucjaty powiększało tereny mocarstwa. Oczywiście nie tylko w sposób dyplomatyczny. Jednak nie sama treść przeszkadzała jego umysłowi spokojnie zasnąć, lecz to, co z niej wynikało. Patriarchowie nie umieli korzystać z Psioniki i jakby w większości jej nie posiadali, co jest dziwne, bo Imperator był wielkim jej władcą. Nawet, jeśli nie nadał im tych zdolności, co nie jest oczywiście tak idiotyczne, to jednak zatajenie informacji i pozostawienie wszystkiego w rękach syna, Horusa, było z gruntu złym pomysłem. Bo to nie PATRIARCHOWIE odeszli pierwsi od nakazów Imperatora, a zwykli żołnierze. To właśnie Kosmiczni Marines z potężnych Legionów, ci stworzeni z dawnych podwładnych dorastających Patriarchów, rozsiewali ziarna herezji, które wykiełkowały w Herezję Horusa, która zbrukała wspaniałe annały historii Imperium i zahamowała rozwój na wieki wieków.
Tak, to też mu przeszkadzało. Jak można dać taką siłę istotom tak słabym i od dziecka nie szkolonym… Niedopuszczalne! Tak samo jak Ender… Herezja rodzi się z błędów maluczkich, a nie wielkich. To szczury rozniosły dżumę na Europę, a nie statki same w sobie.

CDNN.