Od autora: Przykro mi, że z przyczyn całkowicie ode mnie niezależnych, nie udało mi się wrzucić tej części wczoraj. Wszystko z powodu walki dla Imperatora.
Kain Fuery był żołnierzem Amestris o stopniu majora
i drugim adiutantem generała Roya Mustanga Państwowego Alchemika. Również z nim
wielokrotnie wpadał w tarapaty, ale jak na razie wychodził z nich bez większego
szwanku.
A teraz ubrany w mundur i stojący na baczność przed
namiotem, czekał na generała, który właśnie wychodził. Dowódca skinął mu głową
i czekał na raport. Kain trzymał w dłoniach notatnik, ale uśmiechnął się i
stwierdził, bez czytania:
– Nie będę owijał w bawełnę generale. Aerugo
wykonało ruch pierwsze i przeszło armią przez nasze granice. Tak jak się
spodziewaliśmy. – Tutaj przestał się uśmiechać i przybrał obojętną minę. –
Szpiedzy również donoszą, że ich liczba to dwadzieścia tysięcy wojsk piechoty i
przynajmniej dwieście czołgów. Nie wiadomo ile przybyło wozów pancernych ani
innych pojazdów. Są to w większości szacunkowe dane.
– Rozumiem – odparł Roy i rozejrzał się po obozie.
Zauważył żołnierzy, nie w pełni ubranych, który biegli tak prędko, że nie
zauważali generała. Ten uśmiechnął się i pstryknął palcami. Trzask płomienia,
który uderzył nad flagą, po środku obozowiska, zatrzymał wszystkich w miejscu.
Nie każdy z nich widział na własne oczy zdolności nowomianowanego generała
Mustanga, lecz wszyscy słyszeli o umiejętnościach tego Państwowego Alchemika. –
Proszę się uspokoić! – krzyknął i uśmiechnął się kącikiem ust. – Ktoś mi
wyjaśni co tutaj się, do kurwy nędzy, dzieje?!
– Sir, żołnierze wroga są czterdzieści kilometrów
stąd – odpowiedział jakiś podkomendny, jeden z sierżantów, i zasalutował.
Reszta poszła za jego przykładem. Roy odpowiedział takim samym, pewnym ruchem.
– Usłyszeliśmy, że natychmiastowo mamy się przygotować do obrony granic.
– Kto to zakomenderował?
– Nie jestem pewien, sir. Prawdopodobnie ktoś z
kapitanów. Ja samemu usłyszałem to od porucznika Stocka.
– A on gdzie jest?
– Na północnych murach Briggs – odpowiedziała Riza,
jak zawsze doskonale poinformowana. – Ktoś was okłamywał, sierżancie, i to w
bardzo łatwy sposób. Taki żołnierz u nas nie stacjonuje.
– Według pism, niedawno doszedł do tej jednostki,
lecz wczoraj został wypisany z przyczyn nieznanych – wytłumaczył Kain, starając
się opanować lekkie drżenie dłoni. Przypominały mu się nie tak dawne dzieje z
homunkulusami. Jeden z nich potrafiły zmieniać swój wygląd. – Tylko nie wiem
jak to się stało, bo pismo przyszło dwa dni temu z Central City i mówiło o
przyłączeniu do oddziału sierżanta Hakinsona, a ponad to wczoraj został on odłączony,
nawet nie przybywając do obozu.
– Nikt tego nie sprawdził? – spytał generał,
starając się ukryć gniew, który w nim kipiał niczym wulkan. Envy! Ponownie
stanął mu przed oczami potrafiący zmieniać postać homunkulus. – Naprawdę nikt?
– Przepraszam sir, ale uznaliśmy to za zwykły błąd
Central City, który czasami się zdarza – stwierdził Fuery i opuścił głowę.
– Dobra – burknął Roy i ścisnął pięść. – Jak już
zaczęliśmy przygotowani do wojny, a może i lepiej, ale jednak wróg jest daleko
stąd. Zanim przybije do naszego obozu minie kilka godzin, a jak porusza się
pieszo to dłużej. Niech szpiedzy sprawdzą wszystkie okoliczne wioski i tereny.
Chcę znaleźć teren wzgórzowy z pustym terenem dla przeciwnika. – Kain skinął
głową i pobiegł w stronę dużego namiotu. Mustang spojrzał na Rizę. Tak jak
zawsze, opanowana i pewna swoich działań, oczekiwała na rozkazy. – Kapitanie,
znajdźcie mi wszystkich wyższych dowódców i wyślijcie do namiotu dowódczego.
Mam mieć wszystkich za piętnaście minut, razem z wami. Ponad to, – zwrócił się
do żołnierzy na placu – ubierzcie się dokładniej i natychmiast stawić mi się na
musztrę za dziesięć minut. Ruszać się!
– Pułkowniku Armstrong, naprawdę mógłby pan przestać
być aż tak widoczny – stwierdził Roy z chytrym uśmieszkiem, gdy patrzył na
stojącego przy stole olbrzyma. Jego głowa znajdowała się niedaleko samego
szczytu namiotu dowodzenia, a postura przerastała każdego z przebywających
wewnątrz; trzech kapitanów, w tym Hawkeye, pułkownika i generała Mustanga. –
Mam nadzieję, że pański oddział zostanie moim wsparciem w czasie wyprawy wgłęb
terytorium. Myślę, że nie będę potrzebował pańskich umiejętności, ale nigdy nie
wolno nie doceniać przeciwnika.
– Zgadzam się – odpowiedział Alex Louis Armstrong i
skinął głową. Blond włosy leżały w doskonałej fryzurze, oprócz jednego loczka,
który z przodu się zakręcił nad czołem. Potężne mięśnie, skryte pod mundurem,
wyglądały bardzo męsko, a w szczególności olbrzymi wzrost i umięśnienie łączyły
się w doskonały kształt, niczym kamienna rzeźba wspaniałego artysty, którym
Louis w części był. – Mam nadzieję, że nie będzie trzeba pozabijać tych ludzi,
lecz jeśli nie będzie wyboru, nie zawaham się.
– Doskonale – stwierdził Mustang i skierował się w
stronę wyjścia z pełnym zdecydowaniem na twarzy.
Wszyscy dowódcy, oprócz dwóch, spojrzeli na niego z
zaskoczeniem tak wielkim, że drugi pułkownik w ostatniej chwili spytał:
– A my co mamy robić?
– Bronić obozu, poradzę sobie – odpowiedział
spokojnie Roy i wymaszerował ze swoim adiutantem. Potem wyszedł pułkownik
Armstrong, a reszta dowódców nie wiedziała co robić z tym dylematem. Pomyśleli,
że generał jest przynajmniej chory lub nawet permanentnie szalony.
cdn.