poniedziałek, 23 grudnia 2013

Ciemności – III

Od autora: Przykro mi, że z przyczyn całkowicie ode mnie niezależnych, nie udało mi się wrzucić tej części wczoraj. Wszystko z powodu walki dla Imperatora.


Kain Fuery był żołnierzem Amestris o stopniu majora i drugim adiutantem generała Roya Mustanga Państwowego Alchemika. Również z nim wielokrotnie wpadał w tarapaty, ale jak na razie wychodził z nich bez większego szwanku.
A teraz ubrany w mundur i stojący na baczność przed namiotem, czekał na generała, który właśnie wychodził. Dowódca skinął mu głową i czekał na raport. Kain trzymał w dłoniach notatnik, ale uśmiechnął się i stwierdził, bez czytania:
– Nie będę owijał w bawełnę generale. Aerugo wykonało ruch pierwsze i przeszło armią przez nasze granice. Tak jak się spodziewaliśmy. – Tutaj przestał się uśmiechać i przybrał obojętną minę. – Szpiedzy również donoszą, że ich liczba to dwadzieścia tysięcy wojsk piechoty i przynajmniej dwieście czołgów. Nie wiadomo ile przybyło wozów pancernych ani innych pojazdów. Są to w większości szacunkowe dane.
– Rozumiem – odparł Roy i rozejrzał się po obozie. Zauważył żołnierzy, nie w pełni ubranych, który biegli tak prędko, że nie zauważali generała. Ten uśmiechnął się i pstryknął palcami. Trzask płomienia, który uderzył nad flagą, po środku obozowiska, zatrzymał wszystkich w miejscu. Nie każdy z nich widział na własne oczy zdolności nowomianowanego generała Mustanga, lecz wszyscy słyszeli o umiejętnościach tego Państwowego Alchemika. – Proszę się uspokoić! – krzyknął i uśmiechnął się kącikiem ust. – Ktoś mi wyjaśni co tutaj się, do kurwy nędzy, dzieje?!
– Sir, żołnierze wroga są czterdzieści kilometrów stąd – odpowiedział jakiś podkomendny, jeden z sierżantów, i zasalutował. Reszta poszła za jego przykładem. Roy odpowiedział takim samym, pewnym ruchem. – Usłyszeliśmy, że natychmiastowo mamy się przygotować do obrony granic.
– Kto to zakomenderował?
– Nie jestem pewien, sir. Prawdopodobnie ktoś z kapitanów. Ja samemu usłyszałem to od porucznika Stocka.
– A on gdzie jest?
– Na północnych murach Briggs – odpowiedziała Riza, jak zawsze doskonale poinformowana. – Ktoś was okłamywał, sierżancie, i to w bardzo łatwy sposób. Taki żołnierz u nas nie stacjonuje.
– Według pism, niedawno doszedł do tej jednostki, lecz wczoraj został wypisany z przyczyn nieznanych – wytłumaczył Kain, starając się opanować lekkie drżenie dłoni. Przypominały mu się nie tak dawne dzieje z homunkulusami. Jeden z nich potrafiły zmieniać swój wygląd. – Tylko nie wiem jak to się stało, bo pismo przyszło dwa dni temu z Central City i mówiło o przyłączeniu do oddziału sierżanta Hakinsona, a ponad to wczoraj został on odłączony, nawet nie przybywając do obozu.
– Nikt tego nie sprawdził? – spytał generał, starając się ukryć gniew, który w nim kipiał niczym wulkan. Envy! Ponownie stanął mu przed oczami potrafiący zmieniać postać homunkulus. – Naprawdę nikt?
– Przepraszam sir, ale uznaliśmy to za zwykły błąd Central City, który czasami się zdarza – stwierdził Fuery i opuścił głowę.
– Dobra – burknął Roy i ścisnął pięść. – Jak już zaczęliśmy przygotowani do wojny, a może i lepiej, ale jednak wróg jest daleko stąd. Zanim przybije do naszego obozu minie kilka godzin, a jak porusza się pieszo to dłużej. Niech szpiedzy sprawdzą wszystkie okoliczne wioski i tereny. Chcę znaleźć teren wzgórzowy z pustym terenem dla przeciwnika. – Kain skinął głową i pobiegł w stronę dużego namiotu. Mustang spojrzał na Rizę. Tak jak zawsze, opanowana i pewna swoich działań, oczekiwała na rozkazy. – Kapitanie, znajdźcie mi wszystkich wyższych dowódców i wyślijcie do namiotu dowódczego. Mam mieć wszystkich za piętnaście minut, razem z wami. Ponad to, – zwrócił się do żołnierzy na placu – ubierzcie się dokładniej i natychmiast stawić mi się na musztrę za dziesięć minut. Ruszać się!

– Pułkowniku Armstrong, naprawdę mógłby pan przestać być aż tak widoczny – stwierdził Roy z chytrym uśmieszkiem, gdy patrzył na stojącego przy stole olbrzyma. Jego głowa znajdowała się niedaleko samego szczytu namiotu dowodzenia, a postura przerastała każdego z przebywających wewnątrz; trzech kapitanów, w tym Hawkeye, pułkownika i generała Mustanga. – Mam nadzieję, że pański oddział zostanie moim wsparciem w czasie wyprawy wgłęb terytorium. Myślę, że nie będę potrzebował pańskich umiejętności, ale nigdy nie wolno nie doceniać przeciwnika.
– Zgadzam się – odpowiedział Alex Louis Armstrong i skinął głową. Blond włosy leżały w doskonałej fryzurze, oprócz jednego loczka, który z przodu się zakręcił nad czołem. Potężne mięśnie, skryte pod mundurem, wyglądały bardzo męsko, a w szczególności olbrzymi wzrost i umięśnienie łączyły się w doskonały kształt, niczym kamienna rzeźba wspaniałego artysty, którym Louis w części był. – Mam nadzieję, że nie będzie trzeba pozabijać tych ludzi, lecz jeśli nie będzie wyboru, nie zawaham się.
– Doskonale – stwierdził Mustang i skierował się w stronę wyjścia z pełnym zdecydowaniem na twarzy.
Wszyscy dowódcy, oprócz dwóch, spojrzeli na niego z zaskoczeniem tak wielkim, że drugi pułkownik w ostatniej chwili spytał:
– A my co mamy robić?
– Bronić obozu, poradzę sobie – odpowiedział spokojnie Roy i wymaszerował ze swoim adiutantem. Potem wyszedł pułkownik Armstrong, a reszta dowódców nie wiedziała co robić z tym dylematem. Pomyśleli, że generał jest przynajmniej chory lub nawet permanentnie szalony.


cdn.

niedziela, 15 grudnia 2013

Ciemności – II

Od autora: Dalsza część opowiadania. Jeśli chcecie większe części, pisać w komentarzach. Miłego czytania.


Jasne światło i szmery budzącego się obozu wznowiły ponownie świadomość Roya. Otworzył oczy i rozejrzał się. Przez górną szparę w płachtach wejścia do namiotu wlewało się przyjemne oświetlenie słońca. Przyświecało na leżącą obok niego, wreszcie nagą, Rizę. Jej opadające na poduszkę włosy wręcz oślepiały w promieniach gwiazdy, a ponad to, jej piękne, wyrzeźbione przez fizyczne ćwiczenia i samoistną wspaniałość, ciało przebywało przykryte tylko w dolnej połowie przez lniany koc. Na plecach widoczny był czerwony tatuaż. Skomplikowany wzór posiadał również dwa wytarcia na samej górze, które przeszkadzały w zrozumieniu całości. Tam właśnie skrywał się pełen sekret Alchemika Płomieni, który pozostawił jej ojciec. Można było uważać, że ten znak szpeci tylną część ciała, lecz Royowi to nie przeszkadzało. Nawet jeszcze bardziej pogłębiało jego podziw i zauroczenie Rizą, dzięki której zyskał swoją olbrzymią moc.
Wyciągnął dłoń i delikatnie przejechał palcami cały znak, wiedział co on oznacza i co skrywają zatarte fragmenty. Uśmiechnął się, cofając dłoń, gdy znalazła się niedaleko jej bioder, bo kobieta cicho jęknęła przez sen.
Usłyszał również szybkie kroki i krzyki oznaczające przyspieszone budzenie żołnierzy. Pomyślał, że nie mogło być aż tak wcześnie… Słońce nie świeciło tak mocno. Przewrócił się na bok i wyciągnął rękę po leżący na półce zegarek. Zegarek „Cebula” z wytłoczonym smokiem został zrobiony z posrebrzanej stali. Sam był przewieszany przez drobny łańcuszek. Nacisnął jedyny przycisk, który podnosił klapkę i ukazywał tarczowy blat z dwunastoma cyframi. Wskazywał siódmą pięćdziesiąt dwa. Z lekkim zaskoczeniem i smutkiem dotknął ramienia Rizy bez zbytniej czułości. Nie było czasu. Musztra miała się dzisiaj zacząć o dziewiątej.
Odwróciła w jego stronę głowę, już obudzona – domyślił się, że też wyrwały ją z objęć snu odgłosy z obozu. Kiwnęła nieznacznie i natychmiast podniosła się, i rozpoczęła pospiesznie ubieranie. Nie musiała daleko szukać. Co jakiś czas jednak rzucała ubraniami do góry na Roya, który niepocieszony, rozpoczął się przebierać, ale miał w tyle głowy inny plan spędzenia tego czasu.

Teraz stała przed nim w pełnym mundurze z oficerskimi oznaczeniami stopnia kapitana. Z zapiętymi w kucyk z tyłu włosami wyglądała nienagannie i wspaniale, jednak nieprzerwanie w głowie Mustanga przelatywały obrazy żołnierek w miniówkach – ach te marzenia. Szybko samemu przebrał się w generalski mundur, w takim jak ona kolorze ciemnego błękitu, i przyczepił do pasa kaburę z pistoletem. Poszukał swoich rękawiczek i natychmiastowo spojrzał do tyłu na metalową teczkę leżącą pod łóżkiem. Uśmiechnął się, widząc ją nienaruszoną i w tym miejscu, gdzie powinna być.
– Idziemy panie pułkowniku? – spytała, z uśmiechem wymawiając ostatni wyraz. Schowała umiejętnie trzy pistolety do kabur, jeden z tyłu, i podeszła do ściany namiotu. Podniosła ciemną pochwę z wsadzoną szpadą – jednym z oznaczeń generała. Podała ją Royowi, który z uśmiechem przywiązał ją do pasa po lewej stronie. Wyciągnął białe rękawiczki z kieszeni i założył je wpatrując się w wytłaczany, czerwony, skomplikowany Krąg Transmutacyjny. – Generale? – zapytała już bardziej twardym głosem.
– Oczywiście – odparł Roy i schował swój srebrny zegarek do kieszeni munduru. Z podniesioną brwią wskazał jej wyjście. – Pani pierwsza.
– Jasne. – Wyszła spokojnym i żołnierskim krokiem. Jej kita kołysała się na boki w czasie poruszenia, a tyłek, na który Mustang patrzył z utęsknieniem, nagle zatrzymał się i wykręcił. Jej twarz nie przypominała wieczornego, radosnego nastroju. Generał poprawił się i popatrzył do przodu, na wyjście. I szybko wymaszerował z namiotu czując nad sobą badawczy i twardy wzrok ukochanej.


cdn.

niedziela, 8 grudnia 2013

Ciemności – I

Od autora: Rozmyślałem długo i nawet wpadłem na pomysł, że... Czemu nie? Przecież ja też mam prawo, czyż nie? Jak mówią tacy ciekawi osobnicy: „Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone.”


Znowu ciemno. Wszędzie czerń. Brak wiatru i ból. Permanentny ból oczu, które przestały widzieć. Cierpienie spowodowane utratą części duszy. Części, która została zabrana siłą. Zrabowana przez Moc, której nie potrafił kontrolować. Potęgę wychodzącą ponad normalność. Nawet jego, alchemika.
Ponowna zmiana miejsca, nadal czerń, lecz powiew wiatru uderza w jego odsłoniętą twarz i oziębia dłonie, skryte za rękawiczkami, które przesiąknięte były krwią. Wiedział, pamiętał, że miały kolor czystej bieli z czerwonym Kręgiem Transmutacyjnym, dzięki któremu wzywał płomienie. Tak i teraz, pstrykał palcami lewej dłoni, by wyzwolić potęgę Alchemii, jego siłę: „najpotężniejszą odmianę Alchemii” – jak mawiał dawny mistrz.
Potem obraz znowu się zamazał i przemienił. Leżał w szpitalnym łóżku, to pamiętał, i uczył się ponownie wiedzy o Ishvalu – państwie, które miało się odbudować i jego zamiarem było mu w tym pomóc. Następnie ukazała się brama. Duże, czarne, kamienne wrota rozpoczęły się otwierać i wciągnęły go do środka. Płynął ponownie w tonach wiedzy i historii. Tam, gdzie mieszała się przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Prawda.
Obudził się zlany potem, który wręcz był niczym małe, lodowe igły wpijające się w ciało. Podniósł się z posłania i w blasku księżyca wpadającego przez szparę w wejściu znalazł swoje spodnie i koszule. Zasznurował buty i wyszedł na zewnątrz.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy była chorągiew. Z łopoczącą na wietrze flagą Amestris, białego smoka na zielonym tle. Wzmagała wspomnienia. Natychmiast pojawiła się przed nim postać Kinga Bradleya, który przebijał go swoimi ostrzami. Ręce nadal, czasami bolą go rankiem. Uśmiechnął się smutno, gdy stanął mu przed oczami obraz Envyego. Potwora stworzonego dzięki Alchemii, tak zwanego homunkulusa, który pod postacią Maesa Hughesa starał się go zabić. Jednak był przygotowany na taki atak i spopielił wroga. Wymęczył go tak bardzo, że pozostał malutkim zwierzaczkiem, który wręcz natychmiastowo obrzydzał i odrzucał. Miał wtedy też popaść w objęcia obłędu, pasję zabijania i zemsty, której nigdy by nie zaspokoił. Jednak uratowała go znajoma. Nie dane mu było o tym dłużej rozmyślać, bo teraz w pamięci ukazała się postać dwójki braci Elric: Ed i Al. Obydwu znał osobiście i to bardzo dobrze, rozumiał nawet ich złe działania i złość, która wtedy w nich była. Teraz wiedział o wiele więcej.
Wsadził ręce do kieszeni spodni i wyczuł je. Tak, swoje białe rękawiczki. Jego rękawiczki, dzięki którym władał Alchemią Płomieni. Dlatego też nazywany był: Royem Mustangiem Płomiennym Alchemikiem.
– Roy, o czym rozmyślasz? – Usłyszał głos, który wyciągnął go wtedy z obłędu i teraz nieprzerwanie nakierowuje. Nie daje mu spaść, lecz nawet podnosi po potknięciu. Odwrócił głowę i spojrzał na nią. Jednak zaskoczyła go jej „ubraniość”. Stała w spodniach i białej koszuli zapiętej aż po szyję, miał nadzieję ją dojrzeć w innym ubiorze. A dokładniej w jego braku lub dużym niedobycie. Blond włosy leżały w rubasznym nieładzie. Uśmiechnął się i spojrzał do góry, na księżyc, który powoli zaczął się chylić ku horyzontowi. Niezachwianej zmianie z nocy na dzień. Roześmiał się przypominając sobie któreś z humorystycznych zdarzeń jego życia z generałem brygady Maesem Hughesem. Generałem, który został nim pośmiertnie, lecz wtedy Roy był zwykłym pułkownikiem. Podwładnym, który dostał kilka lat wcześniej obietnicę od Maesa: „Zawsze będę cię wspierał będąc pod tobą”. A umarł będąc ponad nim, podniesiony o dwa stopnie. Z podpułkownika na generała brygady.
Odwrócił się do znajomej, ukochanej Rizy Hawkeye. Może jeszcze zrzuci z niej te niepotrzebne ubranie. Poszedł w stronę namiotu i przytulił ją mocno. Wtuliła się w niego, bez względu na to, że był od niej wyższy stopniem. Teraz nie obchodziło jej to ani trochę, to ona wyciągnęła go z bajzlu w jaki wpadł i dała mu olbrzymie możliwości. To dzięki niej został Płomiennym Alchemikiem. Uśmiechnęła się i pozwoliła skierować do wnętrza namiotu, lecz wcześniej zasunęła mocniej płachty materiału wejścia, by nikt im nie przeszkadzał.


cdn.