Od autora: Mam nadzieję, że się spodoba.
Mógłby ktoś zapytać: dlaczego rozmyślam o tym wydanym
w 1995 roku filmie? Odpowiedź byłaby prosta: Bo go ponownie obejrzałem. Lub co bardziej
prawdziwe: znowu. Jednak dzisiaj to już nie tak samo co dawniej. Teraz nie
poszukuje jedynie scen z Batmanem, kiedy bije innych po pyskach lub ucieka batmobilem.
Oj nie. Teraźniejszość spowodowała zmianę obrazu i to o sto osiemdziesiąt
stopni.
Nie tak dawno uważałem ten film za prawie tak samo
okropny jak Batman i Robin, który
naprawdę wzbudza we mnie zbyt wiele kontrowersji, nawet kiedy byłem małym
człowiekiem. Ten wytwór to prosty paszkwil i zarazem wskazówka lub argument,
jakich filmów nie wolno tworzyć z Człowiekiem-nietoperzem. Natomiast Batman Forever zawsze miał ode mnie
plusa za batmobil na ścianie i Człowieka Zagadkę. A no i oczywiście za tą
malutką scenę:
według mnie podstawę
tego, jak powinien wyglądać Batman przy pracy. Wybiera gadżety, które mogą być
mu potrzebne, a nie nosi wszystkie przy pasku niczym schowek w czarnej dziurze
– to nie mag.
Jednak wróćmy może do konkretów, dlaczego podoba mi
się teraz bardziej. Może z tego powodu, że dzisiaj już po edukacyjnych
przygodach, widzę różne kolory w tym dziele. Szarość, nie jedynie czerń i biel,
jak kiedyś, oraz jaśniejsze odcienie tęczy. Mówię oczywiście o starym jak
świat: „Funie” – określenie zabawy i radości z danej rzeczy, czynności – fun. Tak jak już wspominałem, w filmie
widać inne odcienie niż ten bijący po oczach fiolet. Głównie powstają dzięki
tajemniczości samej osobowości Bruce’a Wayne’a vel Batmana. Rozbitego na dwie walczące ze sobą cząstki, chcące władać
tą samą osobą. To jest właśnie główny temat tego filmu. O czym bardzo wielu
zapomina. To działo nazywa się Batman
Forver nie przypadkowo.
W pierwszej wersji filmu wstęp miał się zaczynać
inaczej:
i być bardziej w wizji Tima
Burtona, ale potem wtłoczył się producent. Narzucił obowiązek stworzenia kina
familijnego. Trzeba było poprawić wszystkie zbyt drastyczne fragmenty i
odrzucić tą scenę przemiany:
Ewidentnie
pomysł Bartona ukazujący właśnie tytuł filmu. To, że Bruce Wayne na zawsze zostaje
Batmanem z wyboru.
Z tym właśnie wiąże się moje odkrycie. Ten film
naprawdę ma Ciemną Stronę. Główne pytanie zadawane w domyśle przez Bruce’a: Po
co być Batmanem? On sam nie umie na nie odpowiedzieć. To właśnie mówi Dickowi vel Robinowi w momencie tłumaczenia, że
zemsta nie jest wyjściem. Przez nią właśnie stał się w Mścicielem Gotham, lecz
nie pamiętam już dokładnie, dlaczego codziennie musi walczyć o miasto. Zatracił
tą pewność misji.
Ponownie nachodzą go wspomnienia zmarłych tragicznie rodziców.
A ponad to sam ma problem z Batmanem jako osobą. Wie, że kiedy przestanie nim być,
miasto może być zagrożone. Czuje się przytłoczony tym problemem. Ktoś wybrał za
niego – przynajmniej tak mu się wydaje. Przy okazji te dziwne wspomnienie z
dziennikiem ojca, które przybywa do jego umysłu i wtłacza w nie niepewność. Tak
mocarną, że sam Bruce chce przestać być Batmanem. Pragnie zostać tylko Brucem
Waynem i sobie spokojnie żyć z panią doktor Chase Meridian – według mnie dobra Nicole
Kidman, na pewno lepsza od Vala Kilmera (Batmana), – która ewidentnie również wskazuje
mu drogę nie wychodzenia podczas nocy. Pokazuje, że ma dalej wybór, co obrazuje
ostatnia scena, gdy Batman musi wybrać pomiędzy dwoma uczestnikami konkursu:
Nie wybiera żadnej strony. Oznajmia, że będzie obydwoma jednocześnie.
Oczywiście w filmie również widać inne ciekawostki. Na
przykład strach przed Batmanem, wystarczy jego obecność, albo żart o naukowej
opinii Pani Doktor. Również w filmie widać nawiązania do starszych nurtów
sztuki. Romantyzm się nam kłania swoją tajemniczości oraz drogą do samozrozumienia
tego kim się jest. Poznania własnych pragnień i prawd. Bez problemu można też
dostrzec zabawne nawiązanie do poprzedniego filmu Burtona, kiedy Batman nie
mógł wjechać na ścianę [Powrót Batmana].
Nie będę mówił o Robinie. Bo to się nie godzi…
Podsumowując. Warto obejrzeć Batman Forever pod względem spojrzenia na tą historię w sposób
trochę odmienny od założonego. Przejrzenia bajkowej fasady, przy tym często
średniej gry aktorskiej, na rzecz samej historii, która w jakiś sposób jest słodko-gorzka.
CDMN.