środa, 22 stycznia 2014

Ciekawy cytat...

... który jest tak dobry. że nie mogę go nie wrzucić ;)
„Piękno ciała to wyłącznie skóra. Gdyby mężczyźni wiedzieli, co się pod nią znajduje, sam widok kobiet przyprawiałby ich o mdłości. Kobiecy wdzięk jest niczym innym, jak tylko rozpustą, krwią, jadem i żółcią. Pomyślcie o tym, co kryją w sobie nozdrza, gardło, brzuch... I my, którzy nie śmiemy dotknąć czubkiem palca wymiocin lub gnoju, chcielibyśmy brać w ramiona worki ekskrementów?” – Umberto Eco „Cmentarz w Pradze”. Polecam tą książkę, świetna.

Z poważaniem
Heian


sobota, 11 stycznia 2014

Ciemności – VII

Od autora: To na razie koniec, lecz może on dalej się rozrosnąć.

Roy Mustang przebył drogę bardzo szybko. Złożył wizytę pomieszczeniu z Rizą – była cała i zdrowa, lecz nadal nieprzytomna. Poradził mężczyźnie, by postarał się pomóc wszystkim i wyprowadzić ich do pomieszczenia z kolumnami, tam mają zaczekać przy dziurze w suficie.
Sam ruszył nie tracąc chwil na zbędne rozmowy i spojrzenia. Wymaszerował trzymając już w dłoni pistolet i latarkę. Przeszedł obok skrzyżowania i skierował się dalej. Oglądał ściany i wyszukiwał czegokolwiek. Najmniejszych błędów lub nałożonych na siebie płytek – użycia Alchemii, lecz mógł ktoś to doskonale ukryć, byli i tacy zdolni użytkownicy tej nauki.
Natrafił po piętnastominutowym marszu na ścianę z kamienia. Litą ścianę, nie z cegły. To natychmiast nakierowało jego myśli i skojarzenia. Zwykły człowiek mógłby uznać, że po prostu do tego miejsca wybudowano ceglane ściany, lecz nie weteran. Schował pistolet i latarkę. Skupił się i klasnął dłońmi, a potem przyłożył je do litej ściany. Błysnęła oślepiająca jasność od błękitnych wyładowań, które objęły całą ścianę. Zajaśniało znowu i twardy kamień zaczął wprasowywać się w boczne ściany niczym otwierające się drzwi. Po chwili nie zostało po nich nic, oprócz małych prostokącików przy suficie, po środku – metrowa kreska. Nic więcej, łatwa do przeoczenia i prawdopodobnie uznana by była za zwykłe rozczepienie się cegieł. Alchemik o dużych zdolnościach mógł naprawdę wiele.
Bez zbytnich trudności dostał się do pomieszczenia ze schodami w dół. Jednak jedna myśl nie dawała mu spokoju, po co ktoś tworzyłby tak grubą ścianę do ukrycia… Czego?
To co zobaczył zaskoczyło go niezmiernie: tony broni, amunicji, bomb, granatów. Magazyn wojsk Aerugo. Mógł starczyć na co najmniej dwuletnią batalię z naprawdę dużą armią. Roy wiedział co trzeba z tym zrobić. Zabrał skrzynkę granatów i postawił je przy schodach. Sam podszedł do ściany i znowu użył Alchemii. Stworzył ogromną klatkę schodową z piaskowca – materiału miał pod dostatkiem. Nie odkrył jednak wyjścia. Został on zasłonięty piaskiem, który leżał na zewnątrz. Zabrał skrzynkę i na dodatek powrócił litą skałę na miejsce, tak by chroniła przed tym co mogło się wydarzyć. Wyczuł, że rękawiczki choć trochę przeschły. Pstryknął. Wytwarzał się ładunek, który błysnął w powietrzu – dobrze.
Przyniósł pojemnik z granatami do pokoju albo laboratorium. Obstawiał, że musiało to być to drugie, gdyż nie trzyma się w pokoju łatwopalnych środków i płynów we fiolkach. Rozłożył granaty na wszystkich stołach i klatkach. Część rozstawił we wszystkich celach. Miał zamiar zmienić wszystko co złe w perzynę, oprócz oczywiście kolumnowej sali i magazynu. Mogli później ją zbadać archeolodzy, a dawna wiedza się przydawała.

Spotkał wszystkich przy dziurze i stworzył z podłogi schody, by wycieńczeni więźniowie mogli wejść na górę. Z drabinką byłoby ciężko. Odebrał Rizę z rąk mężczyzny, który jako pierwszy się obudził w klatkach.
Roy ostatni wchodził na schody razem ze starcem, gdy znalazł się w dziurze pstryknął palcami. Płomienie popłynęły i trafiły. Usłyszał wybuchy, gdy się kierował do wyjścia. Podmuch nadszedł, kiedy już znajdował się przy drabinie prowadzącej na górę. Po boku zauważył schody, której musiano stworzyć Alchemią. Na jej poręczach widniały podobizny umięśnionego mężczyzny z wąsami. Alexa Louisa Armstronga – tylko on wyglądał tak potężnie i miał aż tak duże ego, by w każdym swoim działaniem ukazywać siebie samego.
Byli uratowani i wreszcie bezpieczni.



Ciąg dalszy może nastąpi.

Ciemności – VI

Szybko znalazł się w tunelu, który rozchodził się na boki. Skierował się w lewą odnogę, tak mówiło przeczucie i czasami się nawet sprawdzało, a więc Roy z niego skorzystał. Przeszedł z kilkadziesiąt metrów i natrafił na rozświetlone pomieszczenie. Elektrycznymi lampami. Korytarz prowadził dalej i nagle miał boczną odnogę, i z niej właśnie wylatywała jasność. Podszedł do krawędzi i wyjrzał.
– Riza! – pomyślał Roy, widząc ją przypiętą do stojącego w środku pokoju drewnianego pala. Już podnosił nogę i miał ją opuścić, by przyjeść przez framugę, gdy nagle się zatrzymał. Jego umysł zalał jej twardy i rozkazujący głos: Nie rób nic głupiego. Dzisiaj mu tego nie powiedziała, a więc wierzyła, że tego nie zrobi. Cofnął but i przyjrzał się dokładniej pomieszczeniu. Okrągły pokój miał przy swoich ścianach stoły z wieloma fiolkami i różnymi płynami w butelkach. Nie widział tego co znajdowało się po bokach od wejścia, ale przyjrzał się dokładniej miejscu, gdzie była kochana. Pal stał w środku doskonale ustawionej pięcioramiennej gwiazdy ze stalowymi klatkami na jej końcach. – Homunkulusy! – już miał krzyknąć, gdy powstrzymał się i tylko zaklął. Może jedynie jakiś wariat ponownie chce zabawić się w ludzką transmutację i nie mógł na to pozwolić.
Ścisnął mocniej szablę i wyszedł zza rogu, z opuszczoną bronią i luźnie spuszczoną lewą ręką. Zauważył ruch i w ostatniej chwili odsunął się w bok, podniósł oręż i się zasłonił, gdy kula przeleciała obok, a jego samego zaatakował jakiś miecz trzymany przez tego kapitana z Aerugo.
– Wiedziałem, że wpadniesz Roy – stwierdził przeciwnik, nacierając mocniej. Trzymał rękojeść obydwoma rękoma, to był błąd. Pstryknięcie i eksplozja posłała wroga na stół, a ten przewrócił wszystkie fiolki i wiele innych szkieł wypełnionych różnobarwnym płynem. – Ty draniu! – krzyknął i machnął dłonią. Jak z machnięcia czarodziejską różdżką, ziemia pod generałem zatrzęsła się i wywinęła do góry przewracając Roya na twarz. Wypuścił broń i zaklął. Kamień filozoficzny – homunkulusy, znowu to samo. – Myślałeś, że nie mam olbrzymich możliwości? Bez przygotowania nie walczyłbym z kimś takim – oznajmił, podnosząc się z mebla, zdjął kurtkę munduru i odrzucił w bok. – Widziałeś co jest w klateczkach? – Dopiero teraz Mustang dostrzegł lezących na plecach i wynędzniałych Ishvalczyków. Znowu! – ta myśl kołatała się w nim, niczym olbrzymia kula. – Widzę twoją złość. Dobrze, a teraz umrzyj z łaski swojej – powiedział i już miał wycelować dłonią w leżącego żołnierza, gdy ziemia pod nim samym rozeszła się na boki. Uderzył plecami o stół. Zabolało, gdy kręgosłup trafił na twarde drewno i zachrzęściło. – Nie! – wrzasnął kapitan i dotknął swojej klatki piersiowej prawą dłonią. Na niej Roy zauważył mały pierścień, a w nim okrągły karminowy kamień. Mógłby go ktoś pomylić z rubinem, ale wyglądał trochę inaczej, a Mustang już się z nim wielokrotnie zetknął. Ishval. Płonące domy. Zmiatane z powierzchni ziemi miasto. Nie mógł do tego dopuścić. Zajaśniał czerwony blask i po ciele kapitana przemknęły szkarłatne błyskawice – moc kamienia filozoficznego.
Pstryknął obiema rękoma, chociaż i tak był pewien, że tamten się zasłoni tarczą. Nie myliło go przeczucie, lecz płomienie zrobiły swoje. Płyny, które rozlał przeciwnik w czasie uderzenie w stół, były łatwopalne – w większości. Nieprzyjaciel wrzasnął, gdy płomienia objęły jego koszulę, a następnie spodnie i włosy. Zdążył jednał użyć Alchemii i wytworzyć wodę, która natychmiast zgasiła ogień znajdujący się na nim oraz chlapnęła na Mustanga. Rękawiczki przemokły, jak i cały mundur. Zaklął. Przeciwnik zaśmiał się i podniósł ze stołu.
– Myślałeś, że nie znam twoich słabości, Płomienny Alchemiku? – oznajmił z widoczną radością i pewnością zwycięstwa. – Nie wiem, jak udało ci się mnie przewrócić, lecz na pewno masz pochowane inne kręgi. Zgadza się?
– Nie – odpowiedział prosto i twardo Roy, wyciągnął pistolet i wystrzelił tylko raz. Kula nie doleciała do celu, rozpadła się na pyłek metr od przeciwnika, lecz płomienie już nie. Gazy wylotowe rozgrzały powietrze wokół pistoletu, a Alchemia Roya natychmiast zadziałała. Eksplozja objęła wroga i wybuchła zmieniając tylnią ścianę, za nim, w olbrzymią poczerniałą przestrzeń od dołu do góry. – Zabawne, jak ci mający kamień filozoficzny pięknie się palą – stwierdził z chytrym uśmieszkiem generał armii Amestris. Rozejrzał się po pomieszczeniu: klatki, pal, zakładnicy, żadnych wrogów. Dobrze.
– Czy któryś z was jeszcze w miarę żyje? – zapytał, spodziewając się odpowiedzi negatywnej. Nie dostał niczego innego oprócz ciszy. Zaklął i podszedł do klatek. Klaskał dłońmi i zmieniał zamek w poskręcane żelazo – z każdym tak zrobił. Po drodze schował szablę do pochwy. Na końcu zdjął z pala Rizę. Była przyczepiona łańcuchem za dłonie, wisiała kilka centymetrów nad podłogą. Po opuszczeniu jej usłyszał cichy kaszel za sobą. Odwrócił się i rozejrzał. Jeden więźniów oddychał i wyglądał, w miarę dobrze – ruszał się. Roy podszedł do niego, przyklęknął i popatrzył w oczy. – Wiesz, czy tutaj są inni więźniowie? – Skinął głową. – Na lewo od tego pomieszczenia, czy na prawo od wejścia? – Poruszył lewą ręką. – Dzięki – oznajmił Mustang, wyciągając z torby manierkę. Podał ją ishvalczykowi, ten łapczywie ją złapał, lecz pohamował się zaczął pić powoli.
Generał wstał i skierował się w dalszą część korytarza. Włączył latarkę i szedł powoli, z dłonią przy pistolecie. Rękawiczki szybko mu nie wyschną, tego był pewien. Za niedługo zobaczył światło pochodni, rozpoznał po ruszających się na boki cieniach, oraz klatki. Wiele cel z dziesiątkami więźniów, przeważnie Ishvalczyków, lecz nie tylko. Pootwierał wszystkie korzystając z Alchemii i starał się znaleźć kogoś kto mógłby ich poprowadzi do wyjścia.
Na samym końcu odkrył celę z mężczyzną w białym płaszczu. W świetle pochodni znajdującej się w uchwycie obok zobaczył jego twarz. Hughes! Już podnosił rękę, by spopielić homunkulusa, gdy omam zniknął i pojawił się starzec o podobnie spiczastej twarzy i okularach ze szkłami w kształcie prostokątów. Spojrzał na niego bacznie i schwytał stojącą przy ścianie laskę. Podniósł się z ziemi i powiedział:
– Widziałem twoje czyny. Mam nadzieję, że nie skończysz swoich działań jedynie nas puszczając samopas na rzeź.
– Nie – zaprzeczył powoli Roy, wiedział, że szybkie stwierdzanie faktu nakierowuje na negatywne spojrzenie odbiorcy. – Miałem nadzieję, że uda mi się wyciągnąć wszystkich i dowiedzieć się o eksperymentach, które tu prowadzono. Mam zamiar to wszystko zniszczyć. – Klasnął i uderzył w kłódkę. Rozleciała się niczym rzucony piasek na wietrze. Złapał za pręt klatki i otworzył drzwi.
– Opowiem ci wszystko, gdy już mnie stąd wyprowadzisz razem z resztą uwięzionych – zastrzegł starzec, nawet nie podnosząc głosu. Nadal mówił dokładnie i normalnie – jakby wypowiedział się na temat słonecznej pogody w upalne lato.
– Rozumiem. Nie ma tutaj więcej zakła… więźniów? – dokończył widząc lekki grymas na twarzy mężczyzny.
– Nie ma. Jednak jest też inny korytarz, który prowadzi do tajemnej mocy. Tak przynajmniej mówił ten alchemik, jak ty. – Mustang skinął głową i pobiegł do przodu, wiedząc, że starzec sobie poradzi. Był Ishvalczykiem, który najpewniej dowodził jakąś wioską. Widział paru takich – bez broni lepiej się do nich nie zbliżać, a i tak to mało może pomóc w walce.


cdn.

środa, 8 stycznia 2014

Ciemności – V

Szybko znalazł się na ziemi, a dokładniej betonowej podłodze, co go zaskoczyło. Ktoś zrobił idealną rurę pod wzgórzem, tylko gdzie prowadziła? Ponownie stanął mu obraz z przeszłości. Olbrzymi labirynt znajdujący się pod Cental City z homunkulusami i ich Ojcem, czyli najpotężniejszym stworzeniem, które uznało się za boga i nawet doszło do tak olbrzymiego poziomu mocy, że wręcz potrafiło tworzyć nowe gwiazdy i światy, lecz nadal utworzenie życia zdawało się przewyższać możliwości jakiejkolwiek istoty chodzącej kiedykolwiek po świecie.
Roy rozejrzał się po pomieszczeniu i zapalił latarkę. Prawą rękę podniósł do góry i złożył palce do pstryku, a lewą kierował światło na całą okolicę. Nie zobaczył nic zaskakującego. Rura prowadziła do przodu. Wyglądała jak wygięta rura, wsadzona w ziemię. Skierował się do przodu rozmyślając nad tym, co może go tam spotkać.
Homunkulusów raczej nigdy więcej nie spotka, bo nikt chyba nie jest aż tak głupi, by przyzwać istotę z innego wymiaru. Jednak kiedyś był, a więc wszystko może się powtórzyć. Miał nadzieję, że tego nie dożyje. Ponowne spotkanie Prawdy niezbyt, by go radowało. Powtórne rany i cierpienia, które powodowała chęć zdobycia władzy nad kamieniem filozoficznym.
Nagle światło latarki odbijało się i wracało w jego stronę, tak jakby rura się kończyła lub spadała. Sprawdził to i uśmiechnął się. Dwadzieścia metrów w dół. – Jak oni przenieśli Rizę? – pomyślał, dotykając ściany i tworząc sobie drabinkę do samej podłogi. Zszedł bez problemu, lecz ciągle nasłuchiwał i oczekiwał ataku. Nie nadszedł.

Znalazł się dużym pomieszczeniu. Ogromny gmach został całkowicie wybudowany z cegły o kolorze piasku. Ściany podtrzymywały kwadratowe kolumny o szerokości dziesięciu metrów. Na nich znajdowały się jakieś napisy, których jednak Mustang nie potrafił rozszyfrować, musiał być to naprawdę dawny język. Kaligrafia wyskakiwała z jakichkolwiek poznanych systemów Amestris i krajów ościennych.
Nagle doszedł go znany od bardzo dawna dźwięk – taki odgłos wydaje tylko jedna czynność. Odskoczył w ostatniej chwili w bok i skrył się za filarem, gdy niebieski rozbłysk przepłynął po całym korytarzu i uderzył w miejsce, gdzie przed sekundą stał. Trafił mocno zmieniając całą drabinę i okoliczny metr podłogi w dymiący krater. Alchemia. Więc miał do czynienia z człowiekiem o podobnej profesji. Uśmiechnął się pstrykając prawą ręką i lewą chowając latarkę.
Płomienie przelały się po całym gmachu zmiatając wszystko w około, oprócz kolumn, które omijały i jedynie lekko nadszarpywały. Roy miał olbrzymie doświadczenie bojowe, a wieloletnie szkolenia, które własnoręcznie wymyślił i wykonywał, wzmocniły umiejętności alchemiczne, które podniosło widzenie Prawdy. Potem Mustang klasnął dłońmi i położył je na kolumnie. Z jej części zaczęła pojawiać się dziwna rzeźba, podobnej do niego postury. Zawiesił na niej biały płaszcz i odskoczył w tył, chowając się za inną kolumnę. Płomienie lały się korytarzami przez co najmniej dziesięć sekund – wystarczyło.
Za chwilę, tak jak się spodziewał, błyskawice uderzyły w miejsce, gdzie znajdował się płaszcz – to był błąd. Roy szybko wypatrzył skąd nadeszły i posłał tam eksplozję z obydwu rąk. Pstryknięcia rozeszły się po całym gmachu, a ogień rozświetlał wszystko wokoło aż trafił na barierę, która i tak go całkowicie nie zatrzymała. Łatwo dostrzegalne były niemałe kawały dwóch kolumn, które się rozpadły na tysiące części, gdy energia rozeszła się na boki po uderzeniu w tarczę.
– Słabe to było! – krzyknął mocny i twardy głos. Musiał należeć do czterdziestoletniego mężczyzny, a przynajmniej tak wydawało się Royowi. Wiedział, że ten ktoś nie był aż tak potężny, jak uważał. Gdyby był, już dawno zostałaby z Mustanga kupka popiołu, a przynajmniej zostałby przyparty do muru. Nie odpowiedział nic, kierując się w tamtą stronę. Powoli, uważając na podłoże, by nie zgrzytnął nawet kamyczek. – Myślałem, że Płomienny Alchemik potrafi coś więcej niż stworzenie światełek! Nawet nie wiesz z kim masz do czynienia!
– Może – powiedział Roy, wychodząc zza filaru i uśmiechając się z włączoną latarką, która dokładnie zaświeciła w oczy napastnika. Generał mógł się przyjrzeć wrogowi. Ubrany w mundur Aerugo, zieleń połączona z szarością, miał insygnia kapitana. Ciekawe? Skąd kapitan zostaje alchemikiem? I to jeszcze korzystającym z takich umiejętności? To w Amestris mogło być możliwe, lecz w Aerugo to było niezmiernie interesujące, ale Roy nie miał na to czasu. Riza mogła być w niebezpieczeństwie – a on nigdy nie zostawiał swoich ludzi na śmierć. Nigdy! Zauważył gest nieznajomego, który przypomniał mu jedną osobę, która nie powinna tutaj być. Ishvalczyka – Scara. Ten nawet nie mógł przebywać w tym miejscu, gdyż zajmował się odbudową miasta. Przypatrzył się bardziej twarzy napastnika, nie przypominała lekko spalonego słońcem człowieka o czerwonych tęczówkach.
Przez swoją ciekawość Roy stracił cenny efekt zaskoczenia. Wróg zamachał się rękami i przysłonił jedną oczy, a drugą uderzył w zniszczony filar po prawo. Zaczął pękać. Małe rysy rozeszły się po całej kwadratowej kolumnie.
– Nie dobrze – pomyślał Mustang i odskoczył w ostatniej chwili w tył, i schował się za filarem. – Zasrane wspomnienia!
Nagle wzbił się pył i kurz, a potem usłyszał oddalający się szybki odgłos kroków. Wyjrzał i wtedy usłyszał wystrzał, a potem dostrzegł gazy wylotowe. Skrył głowę, dokładnie w chwili, gdy pocisk odłupywał część dawnego kamienia. Pstryknął palcami i ogień pomknął w tamtą stronę. Wyjrzał delikatnie, z kucek, i dostrzegł, że w tamtą też stronę biegnie korytarz. Wybiegł kierując się w kierunek uciekającego, i wyciągając prawą ręką swoją szablę. Trochę ćwiczył i powinien sobie poradzić. A przynajmniej taką miał nadzieję. Alchemia jednak zawsze mogła trochę pomóc.



cdn.

Ciemności – IV

Od autora: Przykro mi, że dopiero teraz wrzucam kolejną część. Święta, sylwester i inne sprawy zabrały dużo czasu oraz chęci, lecz mam nadzieję już wrzucać regularnie.
Miłego czytania i najlepszego w Nowym Roku!

 – Jestem na stanowisku – odezwał się głos w słuchawce Roya, który stał w swoim mundurze i białym płaszczu, który chronił go przed piaskiem i słońcem. Schowane w kieszeniach wierzchniego ubrania dłonie w białych rękawiczkach powoli zaciskały się i otwierały. – Sokół patroluje.
– Gniazdo rozłożone – dodał Kain Fuery, będący obstawą Rizy Hawkeye, najlepszego snajpera w Amestris, według Roya i większości znajomych, która jeszcze żyła dzięki jej strzałom. – Bez odbioru.
Mustang wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Ogromne ciepło i wiatry bardzo często wytwarzały miraże, a tego wolałby alchemik uniknąć. Walka z imaginacją zawsze źle się kończy. Zaraz, tak jak się spodziewał, ukazały się lufy dział, a potem reszta pojazdów. Duże czołgi z karabinem maszynowym na wieżyczce i po obu bokach. Za nimi widać było maszerującą piechotę. Za chwilę odezwał się głos w słuchawce:
– Dwadzieścia czołgów i dwa bataliony piechoty. W pełni sprawne i gotowe do boju. W twoją stronę kieruje się samochód pancerny z kierowcą, pasażerem w mundurze z wysokimi oznaczeniami i jakiś stojący z tyłu, przy karabinie. – Za chwilę zobaczył dokładnie to co opisała i wyciągnął prawą rękę. Jak dojdzie do walki, to każda sekunda będzie się liczyć. A jego refleks może o tym zaważyć. – Chyba nie mają złych zamiarów, bo wojsko zatrzymało się. Jedynie samochód jedzie dalej. – Mógł go zmieść z powierzchni ziemi, a przynajmniej zmienić w tlący się wrak, gdyby zechciał. Jednak był generałem. Przede wszystkim chronił bezbronnych – mieszkańców, kraj, podkomendnych, a na koniec myślał o swoich zachciankach. – Będą przy tobie za minutę, jeśli nie zmienią tempa.
Nie zmienili i zatrzymali się dwadzieścia metrów od stojącego Roya. Z wozu wyszedł żołnierz. Szedł twardo i widać było, że nie przywykł do piasków pod stopami. Nadal wpadał w piach i niemiarowo rozkładał ciężar – bądź co, lecz nauki z Ishvalu na wiele się przydawały. Dowódca, który do niego podszedł, mógł mieć maksymalnie czterdzieści lat, ale Mustang strzelał, że jedynie z trzydzieści cztery – z powodu pracy tak wyglądał. Zaczekał aż tamten wyciągnie dłoń w białej rękawiczce. Generał. Uścisnął ją i dostrzegł zdziwienie na twarzy przeciwnika. Krąg Transmutacyjny musiał mu się źle kojarzyć – nie dziwił się. To Aerugo wspomagało rewolucję w Ishvalu, którą krwawo stłumiono siłami zbrojnymi, a dokończono robotę przy pomocy Alchemików, w tym Roya.
– Witam generale… – odezwał się spokojnym i czekającym na odpowiedź głosem przybyły.
– Mustang – podpowiedział alchemik i uniósł lewą brew do góry. Tak jak się spodziewał. Mężczyzna szybko dodał, niczym młody żołnierzyk, niedawno wyciągnięty z dowództwa:
– Generał Andrew Akin, dowódca piątego regimentu Aeurugo.
– Dziękuję za te wspaniałe informacje – pomyślał Roy. – Tak młody a już na takim wysokim stopniu. Brakuje im ludzi. – A powiedział zaś głośno: – Miło mi generale, że się spotykamy na tym jakże pięknym gruncie.
– Mi też.
– Słyszałem, że przybył pan swoimi oddziałami na tereny należące do Amestris. Czy się mylę?
– Naprawdę? Myślałem, że to tereny wolne. Nikogo nie widziałem, a strażnicze słupy były niewidoczne. Żadnych wojsk, nawet jakichkolwiek osad.
– Rozumiem – stwierdził Roy i usłyszał lekkie piknięcie w słuchawce, lecz nie zaciekawiło go to, bo generał natychmiast zaczął mówić dalej.
– Moje dowództwo uznało, że należy zająć te ziemie. A więc zostałem wysłany z innymi żołnierzami, by dokonać tego dzieła naszych wspaniałych taktyków. A to, że nie słyszy pan podkomendnych to właśnie jedno z naszych najlepszych narzędzi. Zagłuszacz fal radiowych. My wiemy na jakich częstotliwościach mamy rozmawiać, a pan?
– Jeśli myślicie, że się przestraszę tym, że moi żołnierze nie słyszą dowódcy, to muszę was zmartwić, ale oni sami sobie poradzą. Nawet lepiej bez mojego denerwującego zachowania – stwierdził z irytującym uśmieszkiem. Delikatnie złożył palce do pstryknięcie prawej ręki. Lewa nadal wsadzoną miał do kieszeni, myślał, że wystarczy mu jedna. Nie pomylił się. Pstryk, a potem błysk jasnych piorunów, które pomknęły w stronę wrogiego dowódcy i jego pojazdu, a potem wybuchły zmieniając wszystkich w dymiące szczątki. Z generała pozostał sam nadpalony szkielet, a samochód wybuchł w eksplozji, którą podtrzymało również paliwo w baku i przynajmniej dwa dodatkowe kanistry, gdyż dym, który wydobywał się w górę, był wielki i bardzo ciemny, wręcz czarny w piaskowym i nagrzanym powietrzu. – Mówiłem? Bardzo łatwo wpadam w złość – oznajmił strzepując niewidzialny kurz z lewego rękawa. Skierował się w stronę wrogów i dymu, który pod wpływem wiatru kierował się na zachód. Podejdzie o tej strony…

Wyszedł z czarnego dymu, który lekko załzawił jego oczy, ale niezbyt się tym zaniepokoił, bo zaraz usłyszał szybki ruch czołgów i wykrzykiwane rozkazy. Wiedział czego dotyczą. Przybyli sprawdzić co się stało, gdyż nie usłyszeli żadnego wystrzału, a samochód wybuchł. Mieli też zamiar sprawdzić co z dowódcą. Zawiedli by się mając nadzieję, że jeszcze żyje.
Jednak zaskoczyli go dogłębnie, gdy zatrzymali się dwieście metrów od niego i stanęli po prostu. Żadnego rozkazu do ataku, niczego. To go lekko zaszokowało, lecz był na tyle wyczulony, że pstryknął palcami, obydwu już, rąk i wytworzył płomienie, które spopieliły lecące na jego pozycje pociski artyleryjskie. Ich odłamki i siła eksplozji skierowana została w dół, na żołnierzy. Wybuchło kilka czołgów, duże straty w ludziach, ale Roy już był w ruchu i zanim się spostrzegli, klasnął w dłonie i uderzył nimi w piach, klękając. Ziemia zadrżała, a potem zapadła się pod wrogami. Czołgi i bataliony wpadły w pułapkę. Wszyscy zostali zasypani w dużej części piaskiem, a potem przybyły płomienie zmieniające wszystko w dymiące szczątki i zwęglone ciała. Uderzały po każdym pstryknięciu Roy, który stał nad przepaścią i uderzał to jedną, to drugą ręką, opuszczając je w dół – niczym w amoku.
Eksplozje płomienia sprawiedliwości trafiały wszystkich. Spalały nawet najbardziej oddalonych przeciwników. Niektórzy skrywali się pod czołgami i to był największy błąd jaki mogli uczynić. Zanim zmarli cierpieli ogromne katusze, gdy ciepły metal przypalał ich ciała, a potem i gorący piasek parzył oraz podpalał ubrania. Słońce bijące z góry swoimi ciepłymi promieniami dodatkowo usprawniało maszynę zniszczenia jaką był Płomienny Alchemik.
Ten stał i uderzał w każde miejsce. Niczego nie omijał. Spalał i zabijał każdego wroga Amestris, aż przed oczami stanęła mu Riza, która celowała w niego ze swojego pistoletu i nakazywała by się opanował. Teraz jej nie było. Wrzasnął pstrykając ostatni raz i płomienia ogarnęły cały dół. Zniszczyły wszystko. Odwrócił się i z łopoczącymi połami białego płaszcza skierował się do pozycji gniazda – oddalonego o kilometr wzgórza.

Szybko dobiegł do ustalonego miejsca. Rozejrzał się szukając śladów jakichkolwiek pojazdów. Niczego nie znalazł. Znowu klasnął w dłonie i przyłożył je do piasku. Wystrzelił w górę na słupie utworzonym dzięki Alchemii. Przez to, że widział Prawdę jego olbrzymie umiejętności jeszcze bardziej się powiększyły. Sześćdziesiąt metrów pokonał w parędziesiąt sekund. Zeskoczył i wylądował na samym czubku, a piasek, będący kolumną, rozpadł się na miliony drobinek i pomknął w dół oraz na boki przy pomocy wiatru.
Szybko zobaczył swojego drugiego adiutanta, który leżał na piasku obok aparatury nadawczej i na dodatek niedaleko niego leżał cały oddział; dwudziestu ogłuszonych żołnierzy. Mustang zaklął i rozpoczął się oglądać szukając śladów Rizy. Odkrył jedynie to, że z odcisków mógł wywnioskować: leżała na stanowisku strzelniczym i miała w rękach karabin snajperski. Musiał dowiedzieć się co się tutaj stało.
Podszedł do Fuery’ego i ocucił go bez problemu łącząc tlen z wodorem i wytwarzając ożywczą mgiełkę. Uderzył go też dwa razy w twarz. Nie miał czasu na zabawy.
– Żołnierzu, co tu się stało? – spytał, starając się utrzymać spokój i nie ukazać swojego zaniepokojenia o Hawkeye. Jednak musiał schować lewą rękę do kieszeni, by mu nie zadrżała.
– Nie wiem – odpowiedział zaskoczony i nadal niedowierzający Kain. Nieprzerwanie kręcił głową w niemej wątpliwości, który spływała na niego niczym wodospad. – Nagle poczułem ból z tyłu głowy, a potem… Czerń i widzę ciebie.
– Rozumiem. Wszystkich zaskoczyli? – Podkomendny skinął głową. – To źle. Bardzo źle, chociaż wiele z nich nie zostało. – Fuery zadrżał, najpewniej przypomniał sobie zdolności Płomiennego Alchemika. – Dobrze, a więc poszukajmy śladów. – Nie zobaczył żadnych śladów walki, ale się tym nie zmartwił. Dobry zabójca maskuje swoje znaki, ale Alchemia jest nauką, która pozwala na bardzo wiele. Klasnął dłońmi i uderzył w ziemię. Lekki piach podleciał do góry na dwadzieścia metrów, a wtedy ukazały się twarde grudki śladów butów oraz uśmiech Roya. Ten szybko skierował się po nich i odnalazł przejście, a dokładniej klapę z metalu, którą zamknięto i to bardzo dokładnie. Nie było możliwości podniesienia jej samemu, ale nie była żadną przeszkodą dla doświadczonego alchemika.
Szybkie klaśniecie dłońmi i przystawienie jednej do klapy, która natychmiast zamieniła się w proszek i popłynęła w dół niczym piasek, który ją otaczał. W środku widoczny był metalowy szyb z drabinką prowadzący w dół.
Roy wyciągnął latarkę z podręcznego zestawu dla żołnierza, torby z tyłu, i powoli zaczął schodzić w ciemność. Jedynym światłem było na razie to wpadające przez dziurę.
  

cdn.