Miłego
czytania i najlepszego w Nowym Roku!
– Jestem na
stanowisku – odezwał się głos w słuchawce Roya, który stał w swoim mundurze i
białym płaszczu, który chronił go przed piaskiem i słońcem. Schowane w kieszeniach wierzchniego ubrania
dłonie w białych rękawiczkach powoli zaciskały się i otwierały. – Sokół
patroluje.
– Gniazdo
rozłożone – dodał Kain Fuery, będący obstawą Rizy Hawkeye, najlepszego snajpera
w Amestris, według Roya i większości znajomych, która jeszcze żyła dzięki jej
strzałom. – Bez odbioru.
Mustang
wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Ogromne ciepło i wiatry bardzo często
wytwarzały miraże, a tego wolałby alchemik uniknąć. Walka z imaginacją zawsze
źle się kończy. Zaraz, tak jak się spodziewał, ukazały się lufy dział, a potem
reszta pojazdów. Duże czołgi z karabinem maszynowym na wieżyczce i po obu
bokach. Za nimi widać było maszerującą piechotę. Za chwilę odezwał się głos w
słuchawce:
– Dwadzieścia
czołgów i dwa bataliony piechoty. W pełni sprawne i gotowe do boju. W twoją
stronę kieruje się samochód pancerny z kierowcą, pasażerem w mundurze z
wysokimi oznaczeniami i jakiś stojący z tyłu, przy karabinie. – Za chwilę
zobaczył dokładnie to co opisała i wyciągnął prawą rękę. Jak dojdzie do walki,
to każda sekunda będzie się liczyć. A jego refleks może o tym zaważyć. – Chyba
nie mają złych zamiarów, bo wojsko zatrzymało się. Jedynie samochód jedzie
dalej. – Mógł go zmieść z powierzchni ziemi, a przynajmniej zmienić w tlący się
wrak, gdyby zechciał. Jednak był generałem. Przede wszystkim chronił
bezbronnych – mieszkańców, kraj, podkomendnych, a na koniec myślał o swoich
zachciankach. – Będą przy tobie za minutę, jeśli nie zmienią tempa.
Nie zmienili
i zatrzymali się dwadzieścia metrów od stojącego Roya. Z wozu wyszedł żołnierz.
Szedł twardo i widać było, że nie przywykł do piasków pod stopami. Nadal wpadał
w piach i niemiarowo rozkładał ciężar – bądź co, lecz nauki z Ishvalu na wiele
się przydawały. Dowódca, który do niego podszedł, mógł mieć maksymalnie
czterdzieści lat, ale Mustang strzelał, że jedynie z trzydzieści cztery – z
powodu pracy tak wyglądał. Zaczekał aż tamten wyciągnie dłoń w białej
rękawiczce. Generał. Uścisnął ją i dostrzegł zdziwienie na twarzy przeciwnika.
Krąg Transmutacyjny musiał mu się źle kojarzyć – nie dziwił się. To Aerugo
wspomagało rewolucję w Ishvalu, którą krwawo stłumiono siłami zbrojnymi, a
dokończono robotę przy pomocy Alchemików, w tym Roya.
– Witam
generale… – odezwał się spokojnym i czekającym na odpowiedź głosem przybyły.
– Mustang –
podpowiedział alchemik i uniósł lewą brew do góry. Tak jak się spodziewał.
Mężczyzna szybko dodał, niczym młody żołnierzyk, niedawno wyciągnięty z
dowództwa:
– Generał
Andrew Akin, dowódca piątego regimentu Aeurugo.
– Dziękuję za
te wspaniałe informacje – pomyślał Roy. – Tak młody a już na takim wysokim
stopniu. Brakuje im ludzi. – A powiedział zaś głośno: – Miło mi generale, że
się spotykamy na tym jakże pięknym gruncie.
– Mi też.
– Słyszałem,
że przybył pan swoimi oddziałami na tereny należące do Amestris. Czy się mylę?
– Naprawdę?
Myślałem, że to tereny wolne. Nikogo nie widziałem, a strażnicze słupy były
niewidoczne. Żadnych wojsk, nawet jakichkolwiek osad.
– Rozumiem –
stwierdził Roy i usłyszał lekkie piknięcie w słuchawce, lecz nie zaciekawiło go
to, bo generał natychmiast zaczął mówić dalej.
– Moje
dowództwo uznało, że należy zająć te ziemie. A więc zostałem wysłany z innymi
żołnierzami, by dokonać tego dzieła naszych wspaniałych taktyków. A to, że nie
słyszy pan podkomendnych to właśnie jedno z naszych najlepszych narzędzi.
Zagłuszacz fal radiowych. My wiemy na jakich częstotliwościach mamy rozmawiać,
a pan?
– Jeśli
myślicie, że się przestraszę tym, że moi żołnierze nie słyszą dowódcy, to muszę
was zmartwić, ale oni sami sobie poradzą. Nawet lepiej bez mojego denerwującego
zachowania – stwierdził z irytującym uśmieszkiem. Delikatnie złożył palce do
pstryknięcie prawej ręki. Lewa nadal wsadzoną miał do kieszeni, myślał, że
wystarczy mu jedna. Nie pomylił się. Pstryk, a potem błysk jasnych piorunów,
które pomknęły w stronę wrogiego dowódcy i jego pojazdu, a potem wybuchły zmieniając
wszystkich w dymiące szczątki. Z generała pozostał sam nadpalony szkielet, a
samochód wybuchł w eksplozji, którą podtrzymało również paliwo w baku i
przynajmniej dwa dodatkowe kanistry, gdyż dym, który wydobywał się w górę, był
wielki i bardzo ciemny, wręcz czarny w piaskowym i nagrzanym powietrzu. –
Mówiłem? Bardzo łatwo wpadam w złość – oznajmił strzepując niewidzialny kurz z
lewego rękawa. Skierował się w stronę wrogów i dymu, który pod wpływem wiatru
kierował się na zachód. Podejdzie o tej strony…
Wyszedł z
czarnego dymu, który lekko załzawił jego oczy, ale niezbyt się tym zaniepokoił,
bo zaraz usłyszał szybki ruch czołgów i wykrzykiwane rozkazy. Wiedział czego
dotyczą. Przybyli sprawdzić co się stało, gdyż nie usłyszeli żadnego wystrzału,
a samochód wybuchł. Mieli też zamiar sprawdzić co z dowódcą. Zawiedli by się
mając nadzieję, że jeszcze żyje.
Jednak
zaskoczyli go dogłębnie, gdy zatrzymali się dwieście metrów od niego i stanęli
po prostu. Żadnego rozkazu do ataku, niczego. To go lekko zaszokowało, lecz był
na tyle wyczulony, że pstryknął palcami, obydwu już, rąk i wytworzył płomienie,
które spopieliły lecące na jego pozycje pociski artyleryjskie. Ich odłamki i
siła eksplozji skierowana została w dół, na żołnierzy. Wybuchło kilka czołgów,
duże straty w ludziach, ale Roy już był w ruchu i zanim się spostrzegli,
klasnął w dłonie i uderzył nimi w piach, klękając. Ziemia zadrżała, a potem
zapadła się pod wrogami. Czołgi i bataliony wpadły w pułapkę. Wszyscy zostali
zasypani w dużej części piaskiem, a potem przybyły płomienie zmieniające
wszystko w dymiące szczątki i zwęglone ciała. Uderzały po każdym pstryknięciu
Roy, który stał nad przepaścią i uderzał to jedną, to drugą ręką, opuszczając
je w dół – niczym w amoku.
Eksplozje
płomienia sprawiedliwości trafiały wszystkich. Spalały nawet najbardziej
oddalonych przeciwników. Niektórzy skrywali się pod czołgami i to był
największy błąd jaki mogli uczynić. Zanim zmarli cierpieli ogromne katusze, gdy
ciepły metal przypalał ich ciała, a potem i gorący piasek parzył oraz podpalał
ubrania. Słońce bijące z góry swoimi ciepłymi promieniami dodatkowo usprawniało
maszynę zniszczenia jaką był Płomienny Alchemik.
Ten stał i
uderzał w każde miejsce. Niczego nie omijał. Spalał i zabijał każdego wroga
Amestris, aż przed oczami stanęła mu Riza, która celowała w niego ze swojego
pistoletu i nakazywała by się opanował. Teraz jej nie było. Wrzasnął pstrykając
ostatni raz i płomienia ogarnęły cały dół. Zniszczyły wszystko. Odwrócił się i
z łopoczącymi połami białego płaszcza skierował się do pozycji gniazda –
oddalonego o kilometr wzgórza.
Szybko
dobiegł do ustalonego miejsca. Rozejrzał się szukając śladów jakichkolwiek
pojazdów. Niczego nie znalazł. Znowu klasnął w dłonie i przyłożył je do piasku.
Wystrzelił w górę na słupie utworzonym dzięki Alchemii. Przez to, że widział
Prawdę jego olbrzymie umiejętności jeszcze bardziej się powiększyły.
Sześćdziesiąt metrów pokonał w parędziesiąt sekund. Zeskoczył i wylądował na
samym czubku, a piasek, będący kolumną, rozpadł się na miliony drobinek i
pomknął w dół oraz na boki przy pomocy wiatru.
Szybko
zobaczył swojego drugiego adiutanta, który leżał na piasku obok aparatury
nadawczej i na dodatek niedaleko niego leżał cały oddział; dwudziestu
ogłuszonych żołnierzy. Mustang zaklął i rozpoczął się oglądać szukając śladów
Rizy. Odkrył jedynie to, że z odcisków mógł wywnioskować: leżała na stanowisku
strzelniczym i miała w rękach karabin snajperski. Musiał dowiedzieć się co się
tutaj stało.
Podszedł do
Fuery’ego i ocucił go bez problemu łącząc tlen z wodorem i wytwarzając ożywczą
mgiełkę. Uderzył go też dwa razy w twarz. Nie miał czasu na zabawy.
– Żołnierzu,
co tu się stało? – spytał, starając się utrzymać spokój i nie ukazać swojego
zaniepokojenia o Hawkeye. Jednak musiał schować lewą rękę do kieszeni, by mu
nie zadrżała.
– Nie wiem –
odpowiedział zaskoczony i nadal niedowierzający Kain. Nieprzerwanie kręcił
głową w niemej wątpliwości, który spływała na niego niczym wodospad. – Nagle
poczułem ból z tyłu głowy, a potem… Czerń i widzę ciebie.
– Rozumiem.
Wszystkich zaskoczyli? – Podkomendny skinął głową. – To źle. Bardzo źle,
chociaż wiele z nich nie zostało. – Fuery zadrżał, najpewniej przypomniał sobie
zdolności Płomiennego Alchemika. – Dobrze, a więc poszukajmy śladów. – Nie
zobaczył żadnych śladów walki, ale się tym nie zmartwił. Dobry zabójca maskuje
swoje znaki, ale Alchemia jest nauką, która pozwala na bardzo wiele. Klasnął
dłońmi i uderzył w ziemię. Lekki piach podleciał do góry na dwadzieścia metrów,
a wtedy ukazały się twarde grudki śladów butów oraz uśmiech Roya. Ten szybko
skierował się po nich i odnalazł przejście, a dokładniej klapę z metalu, którą
zamknięto i to bardzo dokładnie. Nie było możliwości podniesienia jej samemu,
ale nie była żadną przeszkodą dla doświadczonego alchemika.
Szybkie
klaśniecie dłońmi i przystawienie jednej do klapy, która natychmiast zamieniła
się w proszek i popłynęła w dół niczym piasek, który ją otaczał. W środku
widoczny był metalowy szyb z drabinką prowadzący w dół.
Roy wyciągnął
latarkę z podręcznego zestawu dla żołnierza, torby z tyłu, i powoli zaczął
schodzić w ciemność. Jedynym światłem było na razie to wpadające przez dziurę.
cdn.