niedziela, 19 kwietnia 2015

Ciemność

Od autora: Taka luźna konwencja, bo przypomniało mi się coś. Zbierałem wenę przez dłuższy czas i wtedy pojawił się dobry film, który wywołał lawinę. Miłego czytania.

Deszcz siąpił niczym zacięty przeciwnik. Nie miał dość, nikt go nie napastował i nie przeszkadzał, padał i padał. Nie wiadomo dlaczego, tak bywa… Noc, która trwała już od dłuższego czasu wcale nie miała się ku końcowi, przybywało coraz więcej ciemności. Ciemności, która powodowała strach, wszechobecne przerażenie przed czymś czego ludzie boją się od wieków: niebezpieczeństwem.
Ciemność jednakże nie jest tylko złem, bywa i przydatna, więc musi mieć w sobie coś dobrego, więc można by ją nazwać neutralną. Chociaż ludzie boją się nocy. Wzbudza w nich niezaprzeczalny strach, nawet przed osobami z nią obeznanym; sprzedawcami, fabrykantami, pisarzami, redaktorami, wyrobnikami urzędowymi (pracującymi po godzinach). Niemniej banie się ciemności jest we krwi człowieka od wieków i to prawdopodobnie nigdy się nie zmieni. Ciemność to niepewność, bo nie widzi się tego co znajduje się przed nami, ani za nami, ani naokoło nas. Każdy krok może być tym ostatnim w naszym życiu, karierze, drodze… Ciemność to strach przed konsekwencjami naszych czynów i pewność bezpieczeństwa przed niepowołanym wzrokiem. Złodzieje i mordercy w większości działają nocą, chociaż wtedy najlepiej roznosi się dźwięk przez brak przeszkód – komunikacji miejskiej, ludzkich rozmów, sygnałów komórek, działających wind, ciężarówek… olbrzymiego nagromadzenia fal mechanicznych i elektromagnetycznych.
Tymczasem dla niego noc była jak dzień. Tam czuł się bezpieczny i pewny. Tam to on był królem. Nikt inny. Żaden nie mógł się z nim równać. To on przewodził ciemności, która sprzymierzyła się z nim, bezwolnie, lecz bez niej on nie istniał całkowicie, a ona traciła swoją olbrzymią grozę i bezpieczeństwo zarazem. To on panował i władał światem podczas ciemności, która ogarniała miasto. Skąpane w nią przedmieścia wydawały się inne, straszne. Przecznice ulic przypominały drapieżne rzeki zaschniętej lawy, która w każdej chwili może się rozkruszyć pod butem i wpuścić w głąb ziemi na zawsze. Wybuchnąć niczym wulkan i zalać idącego, przenieść go w dal i na zawsze zamknąć w zaświatach.
Chociaż nie jego, on tam pływał. Pośród brudu i strachu, króluje nad miastem i to on walczy z jego mroczną ciemnością. Nienaturalnym mrokiem, wywołanym przez człowieka. Cieniem w blasku ulicznych latarń. Błysku w oczernionej alejce. Jednak nie jedynie one świecą najjaśniej w ciemności.

Pojazd mknący w nocy świecił w dal. Silne reflektory przebijały siąpiący deszcz i wspomagały wzrok kierowcy. Ten chciał uciec jak najdalej i najszybciej. Miał terminy, które go goniły. Pieniądze oraz kosztowności musiał oddać i uzyskać dla córeczki nowe życie. Była chora i potrzebowała leków, a tylko w jeden sposób mógł jej pomóc. Poddając się siłom wyższym. Tym, którzy rządzili miastem. Jednak, czy rządzili nim teraz naprawdę? Nie rozmyślał jednak nad tym problemem i po prostu przyspieszył auto. Musiał dotrzeć do magazynu za trzy minuty, inaczej go zamkną i nie otworzą. Nie mógł do tego dopuścić. Policja jak zwykle działała wolno, korupcja w niej mu pomogła i to bardzo. Brak strażnika, który nie przyszedł na swoją zmianę z powodów zdrowotnych – prawdopodobnie nigdy więcej się tam też nie pojawi.
Kiedy skręcał w boczną uliczkę, dostrzegł na dachu jednego z budynków, w czasie rozglądania się po jezdni, szybko mknący cień. Jednak nie zwrócił na to większej uwagi, pognał dalej. Był blisko, naprawdę blisko – dla niej.
Dostrzegł przesmyk pomiędzy betonowymi budynkami i wpadł w niego, rysując lakier na tyle samochodu, gdy zarzuciła nim bezwładność. Dotarł na miejsce, widział już otwartą bramę magazynu i prędko do niej wjechał. Zatrzymał się z piskiem opon i wyłączył silnik, jak na zawołanie wrota poczęły się zamykać i nikt nie wpadłby na pomysł, że tutaj jest coś innego niż zwykła ściana ze śmieciami. Słyszał, że szef bardzo lubi pewność swojej działalności – nienawidzi niezapowiedzianych gości.
– Doskonale sobie poradziliście – powiedział ktoś z oddali i zaraz magazyn rozświetlił się dzięki wielkim lampom na suficie. Białe, mocne światło pokazywało wszystko co znajdowało się w magazynie i rozbiło wszystko cienie. – Będziecie świetnym pracownikiem.
Znajdował się w wielkim pomieszczeniu, jednym z wielu w magazynie. Boczne ściany miały na końcach duże, metalowe drzwi, które można było otworzyć na oścież, by przewieźć jakiś większy ładunek. W jego boksie znajdowały się jakieś drewniane skrzynki z numerkami. Jednak najbardziej intrygującą rzeczą w pomieszczeniu był wielki, pomarańczowy podnośnik, który stał naprzeciwko auta i stojący na jego metalowym pomoście mężczyzna w czarnym płaszczu do kolan i kapeluszu. To on też zwracał się do kierowcy i właśnie zaczął schodzić po schodkach.
– Nie jestem waszym pracownikiem, potrzebuję jedynie możliwości leczenia córki – odparł mężczyzna wychodząc z pojazdu. – Powiedz szefowi, by wykonał swoją część umowy.
– Przekażę mu jak udała się akcja i on zdecyduje. Jak wiesz nienawidzi błędów, jak i gości – odpowiedział spokojnie idący w stronę bagażnika facet w płaszczu. – Wiecie, dobry pracownik może być użyteczny i czemuż, by go odrzucać? Arturze, wiesz przecież, jeśli mogę się do ciebie tak zwracać. – Nie poczekał na pozwolenie, ciągnął dalej: – że trzeba zawsze pilnować własnych interesów, a dobry interes, to pewny interes. A dobry pracownik zapewnia dobry interes. – Wyciągnął dłoń do ojca i odczekał chwilę, aż dodał ze zgrzytem: – Kluczyki.
– Tak, jasne – oznajmił mężczyzna i podał je pośrednikowi. – Wszystko wziąłem co chcieliście. Każdy grosz.
– Doskonale – stwierdził człowiek w kapeluszu, otwierając bagażnik. W nim zobaczył torby wypełnione pieniędzmi i wypadającą z nich biżuterią. Podniósł głowę i wtedy kierowca dostrzegł na jego twarzy uśmiech. – Doskonale Arturze, możecie być pewni, że wasza córeczka uzyska najlepszą opiekę w tym mieście.
– Naprawdę?
– Oczywiście, gdyż nasz szef jest bardzo porządnym człowiekiem – zapewnił facet w płaszczu i zatrzasnął tył samochodu. Odwrócił się szybko w stronę ojca i rzucił w jego stronę kluczykami. – Macie je, będziecie musieli jeszcze zrobić jeden skok… Ale to naprawdę będzie prosta robota – dodał dostrzegając na twarzy pracownika dziwny grymas niechęci. – Zobaczycie, wpadniecie i wypadniecie. Resztą zajmą się już nasi ludzie. Ty tylko będziesz kierowcą, oczywiście nie pojedziesz tym czymś – wyjaśnił wskakując na auto. – Dostaniesz lepszy, na czas akcji, a jeśli będziesz chciał działać więcej… To wiesz, nawet dostaniesz go na własność.
– Raczej dzięki, nie potrzebuję go – odparł mężczyzna. Spojrzał w oczy pośrednikowi. – Zmieniacie umowę, a to nieładne działanie. Córka miała dostać miejsce i leczenie za to – wskazał na bagażnik. – A nie za późniejsze akcje.
– Szef czasami nie informuje o wszystkim, lecz nie zapominał czego podpisałeś. Twoja zdobycz miała być ponad dwukrotną wartością leczenia… A tak teraz nie jest – dodał z rozbawionym uśmieszkiem. – Tak bywa w tej robocie.
– To kłamstwo! – wrzasnął mężczyzna i chciał uderzyć faceta w kapeluszu, lecz mu się to nie udało. Nagle zawisnął kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą i machał nogami z zaskoczenia. – Co kurwa!
– Nie klnij, to brzydkie – wyjaśnił pośrednik z uśmieszkiem i machnął ręką, kierowca nagle został uderzony w plecy. Jednak nie pięścią, bo wrzasnął tak mocno, że cały magazyn się rozdzwonił. – Widzisz, nie wolno działać przeciwnie do woli szefa. Teraz za to pokutujesz – oznajmił i otworzył bagażnik kluczykami, które wypadły z dłoni ojca, gdy go podnieśli.
Mężczyzna został rzucony na podłogę tak brutalnie, że zwichnął sobie kostkę i potłukł cały tors. Zajęczał, a wtedy nadeszły kolejne uderzenia. Jednak nie pięścią, brutalni ochroniarze używali metalowych rur. Głuche świsty poprzetykane były jękami bólu niedoszłego pracownika.
– Zaczekajcie – rozkazał człowiek w kapeluszu, stając przed leżącym. – Panie Arturze, naprawdę miałem nadzieję, że jest pan inteligentny, ale jak widzę teraz, pomyliłem się w ocenie pańskich umiejętności…
Nie skończył wywodu, bo zgasły światła. Wszystkie. Ciemność zalała magazyn. Wszystko skąpała w swojej potężnej czerni.
– Co kurwa! – krzyknął jeden z bandytów i wszyscy wyciągnęli pistolety. – Szefie, to było w planach?
– Nie idioto – warknął mężczyzna w kapeluszu i wyciągnął latarkę z kieszeni płaszcza. – Mamy dwie możliwości; padło światło w tej części miasta lub ktoś nam grzebał w bezpiecznikach. Olaf, sprawdź to – nakazał i dodał: – Zapalcie swoje latarki debile. Z kim ja muszę pracować – wymruczał pod nosem i skierował światło na leżącego mężczyznę. – Tobą zajmiemy się, gdy wróci oświetlenie. Wtedy zrozumiesz w pełni, dlaczego jesteś głupi.

Członkowie kartelu Zielonego Skorpiona zajmowali się głównie kradzieżami i wymuszeniami oraz posiadali jedną z największych grup skorumpowanych policjantów, wszystko co chcieli to się działo. Nawet jak jakiś pracownik nie wykonał roboty porządnie, to nikt z ludzi Skorpiona nie szedł za kratki, a tamten błąd nigdy więcej nikomu problemu nie robił na dnie rzeki. Mimo to dzisiaj miało się coś wydarzyć innego niż zwykle.
– Olaf?! – krzyknął Ray, człowiek w płaszczu i kapeluszu. Rozejrzał się po pomieszczeniu przy pomocy latarki i szybko zdecydował. – Wszyscy, zebrać się wokół togo chujowego auta i pilnować perymetru… przestrzeni przed sobą – wyjaśnił, wiedząc z kim musi pracować. Sam otworzył kluczykami drzwiczki i wszedł do samochodu. Siadł na fotelu kierowcy i zapalił wszystkie światła samochodu. Przestrzeń wokoło rozjaśniła się, a reflektory zaświeciły na ładownik i coś co stało na kładce, w miejscu wcześniejszego przebywania Raya. Czarną, niewyraźną postać – światło nie dosięgało jej, a jedynie lekko wytłaczało z mrocznego otoczenia. – Co się tutaj dzieje! – krzyknął i rozkazał: – Zabić mi to coś na ładowniku!
Pistolety i jeden automatyczny karabin wystrzeliły w kładkę. Jasne rozbłyski broni oświetliły okolicę, a iskry trafiających w metal pocisków rykoszetowały po całym magazynie. Po chwili jednak wszyscy zrozumieli, że strzelali do czegoś co nie mogło istnieć, chociaż to przecież widzieli. Niepewność pojawiła się w ich umysłach. Strach przed nocą, który wypierali przez tyle lat przestępczej działalności powrócił ze zdwojoną siłą. Ręce trzymające latarki zaczęły dygotać, a wzrok rozbiegał się wszędzie, a nie za lufą broni. Trwoga pojawiła się nawet w głowie pośrednika. Nigdy nie miał w planach walki z ciemnością, tylko z ludźmi.
– Wracać na stanowiska i pilnować tego zasranego auta – rozkazał głosem mocnym, lecz lekko chwiejnym. Nawet mu ta czerń się przestała podobać. Kiedyś rządził w niej, działał, okradał, zabija, a teraz nie mógł zrobić nic. – Strzelajcie do wszystko co się ruszy, nawet do tego zasrańca Artura. – Wyciągnął telefon i spojrzał ze zgrozą na ekran. Brak sygnału sieci. Wrzasnął z gniewu i rzucił urządzeniem o deskę rozdzielczą. – Kurwa! Ktoś nas zagłusza.
– Szefie, a to może to ten potwór co się pojawia i załatwia naszych ludzi w mieście? – spytał jeden z ochroniarzy. Lekko uchylone okno w drzwiach kierowcy pomagało w komunikacji.
– Potwory nie istnieją, po prostu tamci się spili i ktoś ich pobił na kwaśnie jabłko; zdarza się – wyjaśnił dobitnie mężczyzna w kapeluszu, lecz sam tej pewności nie miał. Nagle usłyszał dziwny świst i jedna z latarek popłynęła w górę, a potem zleciała na podłogę ze chrzęstem. Do tego również dopłynął wrzask jednego z jego ludzi. Krzyk rozpaczy i dziwnie oddalający się, a potem milknący. – Może… Nie, to kłamstwo. Poświećcie na sufit, musicie znaleźć to coś! – wydał rozkaz, zamyślił się nad tym co się działo. Jeden z jego ludzi poleciał w górę, a potem zniknął całkowicie. To było dziwne.
– Szefie, coś widziałem na górnej balustradzie magazynu – oznajmił jeden z ochroniarzy. – Myślę, że to ten stwór.
– Kurwa! Przestańcie pieprzyć, nie istnieją żadne rzeczy paranormalne! – krzyknął i wtedy kolejny z ludzi zniknął w ten sam sposób co poprzedni.
– Mark!
– Brak karabinu szefie.
– Zajebiście Pawle, zajebiście kurwa – określił sytuację Ray i położył pistolet na siedzeniu pilota. Złapał za sprzęgło i rozkazał: – Wbijajcie do samochodu debile. – Dwójka ocalałych usiadła na miejscach pasażerskich i otworzyła okna, oświetlała wszystko latarkami i celowała z broni. Mężczyzna w kapeluszu zapalił silnik i ruszył, skręcając przed podnośnikiem. Zaczął robić kółka i starał się wypatrzeć swoją zdobycz. – Chodź, taś, taś… Zasrańcu!
Po trzecim kole zorientował się, że ciało byłego pracownika zniknęło z miejsca swojego ewidentnego leżenia. To mu się bynajmniej nie spodobało. Zaraz w koła uderzyło coś dziwnego i wybuchowego, bo przednia opona stała się rozrzuconą gumą, a tarcza pod wpływem uderzenia wygięła się i spowodowała niekontrolowany poślizg pojazdu. Auto uderzyło w skrzynie i potem w ścianę tylko częścią karoserii; niszcząc lewy reflektor i wgniatając dużą cześć właśnie tej strony, gdy przelatywało przez zmagazynowane sprzęty. Z kufrów posypały się karabiny, drogocenne klejnoty, metalowe rury, cegły i wiele innych rzeczy, przykrywając przód pojazdu.
Ray wrzasnął i postarał się otworzyć drzwi. Nie drgnęły nawet trochę. Spojrzał na tył samochodu, dwójka jego ludzi leżała na fotelach bez sił. Uderzyli w czasie stłuczki głowami o oparcia przednich siedzeń i zapewne są co najmniej ogłuszeni. Pośrednik próbował odnaleźć pistolet i znalazł go na swoim miejscu. Zapalił lampkę samochodową na suficie. Dzięki temu zrozumiał, że uratował się szczęściem. Jeszcze trochę i nawet ta powietrza poduszka, która ochroniła jego głowę, by nie uchroniła jej przed wklęśniętą karoserią. Postarał się wytoczyć z auta i wybił pistoletem tylną szybę. Wygramolił się z samochodu z latarką przed sobą i wtedy nadszedł niespodziewany cios. Najpierw w dłoń ze urządzeniem świetlnym. Wypadło mu i potoczyło się po podłodze ukazując czarne coś. Wielkiego potwora w cieniu, który zaraz napadł znowu i pistolet odfrunął w dal, a dalszej części to Ray nawet nie pamiętał, bo ciosy następowały po sobie i były tak szybkie, że dopiero ochłonął, gdy zawisł głową w dół, a jego twarz znalazła się naprzeciwko oczu stwora. Białe ślepia patrzyły na niego. Były skoncentrowane na nim. Od dawna nie czuł takiego strachu, trwogi, która wyłączała logiczne myślenie. Przestawiała wszystko na instynkt przetrwania.
– Co tutaj robicie? – warknął stwór głosem co najmniej niezwykłym. Głębokim i nakazującym poddać się całkowicie strachowi.
– Szmuglujemy dla szefa.
– Gówno prawda – odparł potwór i nagle pośrednik pofrunął w górę. Wrzasnął z bólu nóg i potem zjechał z jeszcze większą prędkością. To coś złapało go za twarz i ścisnęło mocno, tak by nie mógł nic powiedzieć. – Ray, powiedź prawdę i wyjaw co tutaj robiłeś? – Ból minął, a czarna dłoń znikła. Znowu pojawiły się oczy.
– Wykonywaliśmy przekręt dla szefa, pojawił się jakiś głupek i go zgarnęliśmy, potrzebowaliśmy szofera – wyjaśniał szybko i chaotycznie, lecz wszystko – niczym na chcianej spowiedzi. – Więc wzięliśmy Artura jako pracownika. Potrzebował pieniędzy i miejsca w klinice dla córki, więc okłamaliśmy go… – Uderzenie w brzuch wyrzuciło całe zebrane powietrze i spowodowało, że Ray, chociaż głową w dół, spiął się i zgiął. – Kurw…
– Pytałem co robiłeś?
– Kradłem i wysyłałem do magazynu wszystko co się liczyło. Każdy drobny przetarg musiał przechodzić przeze mnie. Ja byłem szefem – wycharczał zbity i przestraszony mężczyzna w wiszącym płaszczu. – Zielony Skorpion nigdy się tutaj nie pojawił. Wszystko robiłem ja i tylko wysyłałem towar dalej.
– Praliście forsę i robiliście narkotyki?
– To nie my! – wrzasnął, a wtedy pomknął ponownie w górę i dół, a potem znowu uderzenie w twarz.
– Zewrzyj ryja Ray, bo jak zechcę to będziesz wyglądał tak samo jak tamten facet.
– Chyba…
– Myślisz, że się zatrzymam przed złamaniem ci wszystkich kości, Ray? Takiemu zwierzęciu jak ty? – Wzrok potwora się zwęził jeszcze bardziej. Mężczyzna zajęczał i zaczął się szamotać. Ponowny lot wymusił na nim spokój, gdy znowu twarz zablokowała mu silna dłoń. – Pytam się po raz ostatni Ray, co tutaj robiłeś?
– Gwałciłem, mordowałem, zabijałem i przesyłałem forsę dalej – wyjęczał związany człowiek. Nie mógł ruszyć żadnym członkiem. – Jesteś z innego gangu? Zapewne Modliszki…
– Mówiłem już – warknął stwór i ponownie walnął w brzuch mężczyznę, który się zwinął z bólu, – zewrzyj mordę śmieciu. Powiedz mi co jest w tych skrzyniach?
– Wszystko co ukradliśmy przez ostatni rok: klejnoty, złoto, biżuterię, materiały budowlane… wszystko, tylko proszę… Nie bij.
– Widzisz Ray, potrafisz mówić poprawnie – stwierdził potwór i nagle Ray poleciał w górę i zawisł kilkadziesiąt metrów nad podłogą. Mężczyzna w płaszczu dostrzegł, że ten ktoś się przemieścił, bo zauważył jakieś dziwne coś, płaszcz lub pelerynę w świetle latarki, zasłaniała tego kogoś. Teraz był pewien, że to ktoś… Kosmita? Nigdy nie wierzył w bajki, chociaż teraz… – Kiedy przyjedzie policja, to cię ściągnie, a ty ładnie im wszystko powiesz, bo jak cię spotkam ponownie… – Na te słowa coś świsnęło i nagle jego płaszcz urwał się z ramion. Poleciał, rozwijając się na podłogę. Zaraz obok Ray zawisły dwa inne ciała, jego ochroniarzy. – Będziesz miał ich do rozmowy. – Potem potwór zniknął mu z widoku. Rozpłynął się.
Ray krzyczał prawie całą noc, aż rankiem przyjechała policja i otworzyła magazyn. Powiedział im wszystko i prosił tylko, by wzięli go do aresztu, bo boi się przebywać w nocy gdzieś indziej.

– Jak się pan czuje? – spytał ktoś z oddali, jakby z chmury mgły. Jaźń Artura zaczęła się powoli kształtować i układać. Powinien zładować się w magazynie i… chciał się rzucić i uciekać, lecz ktoś przytrzymał go do… łóżka. Dopiero teraz otworzył oczy i starał się rozeznać, gdzie jest. Był w szpitalu, nocą, obłożony gipsem, a dokładniej włożonym w gips. Światła w pokoju były wyłączone. Jedyne oświetlenie błyszczało z otwartego okna. Dostrzegł, że ktoś znajduje się obok niego. Wysoka postać z białymi oczami, które przypominały mu… Nie wiedział co, lecz czuł strach. – Jak się pan czuje? – Znowu zadano pytanie.
– W miarę dobrze, chociaż ruszyć się nie mogę. – Miał zachrypiały głos. Nagle przypomniał sobie o córce i poczuł ból. Zapłakał.
– Powiedz co wiesz o Zielonym Skorpionie.
– Daria…
– Żyje i jest w szpitalu klinicznym – odparła postać o dziwnym, głębokim głosie. – Arturze, powiedz, gdzie Skorpion ma swoją siedzibę lub gdzie go spotkałeś?
– Daria ma się dobrze? – zapytał z niepewnością i strachem już nie o siebie. – Przecież oni mogą wszystko…
– Ray nikogo więcej nie skrzywdzi, siedzi w więzieniu i długo z niego nie wylezie, a teraz powiedz, gdzie się z nimi spotykałeś?
– W jednym z barów; Zielonym tancerzu.
– Dziękuję – odparła postać i odeszła w kierunku okna. Zwinnie przeszła przez nie i wtedy Artur uzmysłowił sobie, że słyszał o czymś takim. A raczej o kimś, kto ratował ludzi i pokonywał zło, przestępczość. – Arturze, nie zapomnij o tym, że masz po co żyć – dodała nagle postać, trzymająca się framugi okna i zaraz poleciała w dal. Peleryna załopotała na wietrze i się rozłożyła. Wtedy Artur zrozumiał, co zobaczył na tle księżyca i czemu się bał. Nietoperza.

CDN.