Kamienne
stopnie skryte w mchu i obrzydliwej, śmierdzącej, przywołującej najgorsze
wspomnienia wilgoci lekko trzeszczały podczas dotknięcia przez skórzany but
schodzącej postaci. Okryta w brązowy płaszcz, który już przemókł do suchej
nitki przez ciepłe i duszne powietrze, powoli przemieszczała się w dół. Każdy
stopień wyzwalał tysiące grzybów ukrytych w mchu. Nie wiadomo było, co to za
organizmy albo co powodują w kontakcie z ludzkimi organami. Dlatego też na
twarzy schodzącej osoby widniała maska z dwoma rurami idącymi do samego pasa i
przyczepionego urządzenia filtrującego. Jedną płynęło zainfekowane powietrze, a
drugim oczyszczone.
Przy
pasie dyndała pochwa ze schowanym mieczem. Jasne ostrze nie błyszczało skryte
za czarnym materiałem, ale wypolerowana rękojeść błyszczała w odbitym czasami
świetle słonecznym wchodzącym z góry. Jednak promienie już nie poprawiały
widoczności w tym tunelu. Ciemny, brązowy kapelusz leżący na głowie o ogolonej
brodzie i krótkich włosach, również takiego koloru co nakrycie głowy, też nie
pomagał, gdyż rondel lekko opadał na oczy w czasie chodu. Jednak postać nie
zrażała się. Nie jęczała. Nie złorzeczyła. Szła pewnym krokiem w dół po
kamiennych schodach. Miała misję, cel, który przyświecał działaniom. A jeśli
istniał cel, przeszkody przestawały mieć znaczenie. Celem osoby było spotkanie.
Ciemne
rękawice nagle dotknęły ściany i zatrzymały postać. Ta rozejrzała się dół i w
górę, a potem na boki. Nic dziwnego nie dostrzegła, gdyż było ciemno, jak
wcześniej. W jaki, więc sposób ten ktoś w ogóle mógł schodzić po schodach? To
proste, nie posługiwał się wzrokiem. Psionika, potężna mentalna moc, która
przenikała wszystko co żyje, była rzeką emocji, która istniała w innym
wymiarze: Spaczni, Osnowie, Otchłani, Empireum, Piekle – obojętnie jak to
nazwiesz, będzie to dotyczyło właśnie tego miejsca, gdzie wszystko się zaczęło.
Tam też się właśnie skrywa i niektórzy mają pozwolenie lub możliwość odkrycie
tamtych tajemnic. Nie wszyscy jednak potrafią utrzymać, po zobaczeniu tego co
jest w środku, swojej psychicznej osobowości; wariują i stają się czarownicami,
szaleńcami, magikami, wariatami, chorymi psychicznie, których już nie da się
uratować.
Jednak
ta postać kształciła się już ponad piętnaście lat w posługiwaniu się tą Potęgą.
Dziesięcioletni podstawowy trening, a potem dwadzieścia trzy żmudne kwartały
nauki, jako akolity pod twardym okiem inkwizytora o randze Mistrza, który nie
tylko nauczył tą osobę psychicznych umiejętności, ale również rozwinął fizycznie
oraz naukowo. Teraz była też inkwizytorem.
Rozeta
inkwizytorska w kształcie płonącego, złotego kielicha z wtopioną w nóżkę literą
„I”, z trzema kreskami pośrodku, oznaczała
przynależność właśnie do tej organizacji. Specjalnych służb wywiadowczych
Imperium Ludzkości. Cywilizacji, która przetrwała już jedenaście tysiącleci pod
władzą wspaniałego Imperatora. Istoty, która stała się Bogiem i władała wszystkim,
co ludzkie, by ta rasa nie upadła. Inkwizycja została stworzona właśnie przez
Imperatora, by odnajdywać i niszczyć Jego wrogów. Mutanci, heretycy, obcy –
wszyscy muszą zostać zniszczeni. Rozeta ta leżała w kieszeni skurzanych spodni.
Niedaleko niej wisiała, przyczepiona do pasa kabura pistoletu bolterowego.
Inkwizytor
Timrol, bo tak właśnie miał na imię, schodził dalej, ale jego prawa dłoń obleczona
w rękawice trzymała rękojeść miecza. Wiedział, że to co go czeka dalej nie
będzie przyjazne i nie pozwoli się skrzywdzić. Nie da chwili wytchnienia i
możliwości. Nie zechce upaść. Wiedział to dzięki Psionice. Dzięki tej mocy,
która również przywołała to, co oczekiwało na niego.
Był
blisko. Wyczuwał coraz silniejszy nacisk z tyłu głowy. Oznaczało to jedno:
demona. Zamknął oczy i poddał się nurtowi Osnowy. Pozwolił, by Imperator
prowadził jego ruchy. Jedynie ruszając ustami, bez żadnego dźwięku, wypowiadał
tajemne formuły i litanie do Władcy Ludzkości, by go ochronił i poprowadził
dłoń, by zabiła wrogów.
Nagle
dostrzegł jasność. Cienie widoczne na ścianie powodował najpewniej znajdujący
się w pomieszczeniu płomień. Oświetlił rękojeść, lecz szybko inkwizytor zakrył ją
drugą dłonią, by nie spowodowało refleksu. Zaczął nasłuchiwać, idąc przy
ścianie. Miał blisko siebie zakręt.
–
Wiesz – odezwał się jakiś gburowaty głos. Musiał należeć do jakiegoś pomagiera
i heretyka. A sług Bogów Chaosu, Timrol nienawidził bardziej niż czegokolwiek.
– Najpewniej wyślą na nas jakiś gwardzistów. Wiesz, tak jak najczęściej się
robi, a przynajmniej tak mówił, ten... No. Jak on się zwał?
–
Mahias – podrzucił jakiś człowiek. Musiał nim być, gdyż tembr głosu nie
przypominał jakiegoś dialektu rasy innego gatunku, a tym bardziej potężnej aury
słów ważniejszych posłańców Chaosu.
Powinien
zabić ich szybko i to jak najwcześniej, by nikt nie spostrzegł ich braku na
posterunku. Jednak miał zamiar trochę posłuchać plotek. Przystanął i skryty za
ścianą, przysłuchiwał się dalszej wymianie zdań.
–
Właśnie, wiesz, Mahias jest lekko szurnięty.
–
Przecież używa tego hokuspokus, a więc musi być walnięty – dodał ktoś trzeci.
Robiło się coraz ciekawiej. – Zmienia ściany w obrzydliwe błony, a potem zamyka
je z obleśnym pluskiem. Tfu... – Chrząknięcie i splunięcie na kamienne
klepisko. – Tego nam brakowało.
–
Przecież się zgłosiłeś? – spytał ten drugi.
–
Zgłosiłem się, bo miałem dostać jakieś profity, a stoję pod ścianą, jak jakiś
debil.
–
Debil, nie debil, idiota, obojętnie, – stwierdził czwarty strażnik – musimy
strzec tego przejścia. Przecież wiecie, gdzie prowadzi. Prawda?
–
Nie, kurwa, nieprawda – warknął pierwszy. Uderzenie w coś twardego na wysokości
klatki piersiowej. Karpaks?
–
Nie wiecie? To może i dobrze, bo ucieklibyście z podkulonymi ogonami – oznajmił
czwarty i roześmiał się, rubasznie. To było chyba zbyt mocne stwierdzenie, bo
nagle rozległ się strzał z karabinu albo pistoletu laserowego. Skrzek
rozgrzanego powietrza i wiązki go przenikającej był niepowtarzalny.
–
Widzicie? – powiedział pierwszy. – Wiesz, wkurwił mnie.
–
Zjebany debilu, zabiłeś go? – warknął trzeci. Drugi milczał od dłuższego czasu.
Nastąpiło po tym zdaniu uderzenie w ciało, najpewniej twarz, bo usłyszał chrzęszczenie
pancerza, który natrafił na twardą przeszkodę, musiała to być ściana. Więc byli
uzbrojeni i opancerzeni? Ciekawe po co? – Mógł nam powiedzieć, co tutaj robimy
i po co, a ty go zastrzeliłeś?
–
Też chcesz?
–
Zamknijcie się obaj – powiedział niespodziewanie cicho trzeci strażnik.
Najpewniej pokazywał, by dalej zachowywali się jak zawsze, a on sprawdzi co tam
się dzieje. Inkwizytor rozszerzył swoją jaźń na to pomieszczenie przed nim.
Postarał się wybadać, gdzie te postacie się znajdują. Jeden szedł w jego
stronę, trzy metry, dwójka stała oddalona o jakieś pięć. Co do dokładniejszego
rozeznania się po pomieszczeniu to nie miał żadnych szans. Jego psioniczne
umiejętności nie skupiały się najbardziej na wyczytywaniu przyszłości lub
odgadywaniu tego, co znajduje się za ścianą lub w kufrze, ale raczej na
rozwaleniu zamka, by to sprawdzić.
–
No właśnie, chamie, chcesz w ryja, bo wiesz, co się dzieje, gdy wiesz... – Dalszej
tyrady inkwizytor nie miał zamiaru słuchać, bo nigdzie by go nie zaprowadziła.
Widać było, że zdenerwowanie pierwszy okazuje, jako powtarzanie jednego słowa: „wiesz”. Trzeci przez swoje obskurne zachowanie, a
drugi najspokojniej do wszystkiego podchodził. Czwarty już nie żył, a więc mało
można z niego wyczytać informacji. Timrol ścisnął mocniej rękojeść miecza. Miał
zamiar ją wyjąć po zobaczeniu, choć odrobiny ciała drugiego posterunkowego.
Jednak Imperator dzisiaj mu przyświecał. Dostrzegł parę szczurów, która
przebiegła pod nogami inkwizytora i pomknęła do pomieszczenie chrobocząc.
–
Masz swojego szpiega, wiesz głupi jesteś – powiedział pierwszy śmiejąc się
rubasznie. – Wiesz o tym?
–
Sprzątnijcie tego trupa – oznajmił drugi i odszedł na wcześniejszą pozycję.
Imperator był nadal z inkwizytorem.
Zamyślił
się. Miał do wyboru dwie drogi. Pierwsza oznaczała wejście na siłę, zabicie ich
wszystkich jak najszybciej. Druga proponowała zaczekać na rozwój wypadków i
nawet cofnięcie się na górę, by zdobyć wsparcie. Jednak czegoś ta trójka
pilnowała. A po ich uzbrojeniu można wnioskować, że chodzi o coś ważnego.
Strzelanie
z pistoletu spowoduje zbyt duży hałas, a nie miał pewności czy tam nie znajdują
się kamery lub jakieś przejścia. Za mało informacji. Musiał ich pozabijać
mieczem, bo Psionika mogłaby zaalarmować innych. Albo...
Złapał
za znajdującą się przy pasie pałkę. Z obydwu stron przekręcił i wrzucił do
pomieszczenia. Rozległo się piknięcie, a potem całą przestrzeń zalał
oślepiający blask. Przebywali w ciemnym pokoju, a jedynym światłem było
ognisko. To nie pomogło za bardzo strażnikom. Wrzasnęli przeraźliwie, a potem
wpadł on.
Szybki
niczym śmierć. Wyciągnął ostrze i zakręcił nim, szybko rozglądając się po
pomieszczeniu. Żadnych kamer, mechanicznych strażników, ukrytych przejść.
Jedynie pokój z betonowych ścian i pancerne drzwi. Miał siedem sekund, zanim
którykolwiek otworzy oczy. Ciął mieczem po gardłach, nie dysponował zbyt długim
czasem. Drugi padł, potem trzeci i w końcu pierwszy umarł z otwartymi oczami,
które jeszcze dwie sekundy nic nie widziały i nie zobaczyły stojącej nad nią
postaci. Brązowy płaszcz lekko załopotał, gdy szybki ruch podrywał tumany
powietrza i pyłu. Chociaż trochę ciężki od wody na nim będącej, nadal ruszał
się przy jakimkolwiek przesunięciu.
Timrol
schował klingę i rozejrzał się dokładniej, zdejmując kapelusz. Machnął nim parę
razy schlapując wodę. Pomieszczenie nie wyglądało okazale. Szare ściany i
stojące na środku ognisko. Przy rozpalonych drwach stały cztery krzesełka.
Naprzeciwko wejścia znajdowały się drzwi. Pancerna płyta z ćwiekami ułożonymi w
dziwny wzór. Gwiazdy Chaosu. Inkwizytor zasyczał i wypowiedział parę litanii do
Najświętszego Sanguiniusa, by nie przestraszył się zła i demonów.
Miał
misję, ale chyba nie powinno nią być więzienie. Założył nakrycie głowy i
podniósł pałeczkę. Zakręcił nią między palcami i przyczepił ponownie do pasa.
Jeszcze zadziała z trzy razy przed wyładowaniem. Złapał za rękojeść i wyciągnął
z pochwy ostrze. Nacisnął znajdujący się przy głowni przycisk i klinga
zajaśniała błękitem. Blask rozlśnił okoliczne cienie. Wszystko stało się mniej
mroczne, a Timrol ponownie poczuł potęgę swojego urzędu. Ścisnął mocniej uchwyt
i podszedł do drzwi. Z uśmiechem ciął pancerne płyty jak masło. Wyciął piękny „X” na gwieździe i potem resztę płyty w kształcie
prostokąta wielkości jego ciała. Popchnął je lekko, a one padły na drugą stronę
z lekkim brzdąknięciem.
Z zapaloną energią na mieczu wszedł do ciemnego
pomieszczenia. Wyczuł tam jedną osobę. Nic więcej. Mroczna emocja, którą czuł
idąc zniknęła. Najpewniej powodowała ją ta gwiazda, a teraz po zniszczeniu
obumarła całkowicie. Rozejrzał się przy pomocy klingi. Nie zobaczył nic
ciekawego i żadnej osoby. Niewielki pokój, przypominający celę ze stołem i
jednym drewnianym stołkiem. Na meblu nie stało nic oprócz pustego kubka.
Inkwizytor zamyślił się i popatrzył w górę. Zadrżał. Na
suficie, przyczepiona linami, wisiała kobieta. Jej czarne włosy opuszczone w
dół miały na sobie ślady krwi. Twarzy przypominała obite mięso, a ubranie
porozrywane szmaty, które wyglądały jakby ktoś wyciągnął je z błota i nachlapał
litrami posoki. Brudna i obrzydliwie piękna – była to jego myśl, której nie
zrozumiał do końca w tej chwili. Rozejrzał się dokładniej i dostrzegł, to co
powinien. To co każdy szanujący się inkwizytor posiada. Rozeta w kształcie
litery „I” z mieczem pośrodku leżała przy ścianie. Znak Ordo Malleus. Zbrojna
część Inkwizycji, która przede wszystkim skupiała się na walce z demonami.
Timrol
bez wahania podsunął stół i stanął na nim. Schował miecz i wyciągnął sztylet.
Lewą ręką trzymał blisko jej brzucha, a prawą przeciął liny przy nogach. Gdy
spadała, złapał ją bez przeszkód i oparł na ramieniu. Uciął resztę więzów i
wrzucił sobie kobietę na ramię. Nie ważyła zbyt wiele, a to nawet pomagało, w
takiej właśnie sytuacji. Schował nóż i podszedł po rozetę. Wsadził do kieszeni
obok swojej i wyszedł z nią na lewym ramieniu. Wybadał psionicznie, czy nadal
żyje. Świeciła w osnowie, jako burza sprzeczności. Chciała walczyć, ale nie
miała siły. Nienawidziła oprawców i wyzbywała się jakichkolwiek emocji. To nie
mogło się skończyć zbyt dobrze. Traciła świadomość. Wymówił parę słów, które
przypominały błyskawice. Krótkie i potężne. Wzmogły jej siły i zwróciły duszę
ciału.
–
Jak zawsze – mruknął wspominając dawne czasu. Gdy był akolitą wielokrotnie
nosił własnego mistrza, który uwielbiał się narzucać przeciwnikom. Dzięki temu
Timrol nauczył się zachowywać permanentny spokój i działać rozważnie. – Noszę
tego, który wpada w tarapaty.
–
Dziękuję – usłyszał cichy głos kobiety, której głowa dyndała z tyłu. Uśmiechnął
się i nakazem psionicznym wymusił na niej sen.
Znalazł
się przy schodach i popatrzył w górę. Bardzo dużo schodów. Noszenie jej będzie
trudne, a na dodatek zatrute powietrz również nie wspomoże. Zamyślił się.
Odwrócił się i rozejrzał po pomieszczeniu, i zaśmiał się. Czwórka strażników
posiadała maski przeciwgazowe, które w części pomogą. Najpewniej w ich płucach
znajdowały się te grzyby, gdyż taka ochrona nie utrudni całkowicie dostania się
takich złych organizmów, ale gdy stali przy ognisku nic nie kaszleli. Miał dwie
drogi. Założyć jej maskę i przejść, bez pewności czy przeżyje lub coś innego.
Położył
ją na ziemi i przystawił najczystszą maskę przeciwgazową do twarzy. Resztę
odrzucił na bok. Złapał za leżące w ogniu drwa i podniósł dwa z nich. Podszedł
do schodów i przystawił do mchu. Ten natychmiast się zajarał. Reszta szybko
zaczęła się zapalać od poprzednich i tak obrzydliwe grzyby umierały w wybuchach
ognia. Dlatego właśnie pomieszczenie było od nich wolne. Ogień je niszczył.
–
No i po kłopocie – powiedział inkwizytor i zostawił w dłoni jedną płonącą
pochodnię. Podniósł dziewczynę i zarzucił na ramię. Zaczął wchodzić na górę i
rozmyślać. Światło ognia pomogło mu widzieć, a więc nie musiał całej swojej
czujności skupiać na otoczeniu i badania jej przez Psionikę. Spotkanie się
skończyło i to nader szczęśliwie.
Został
wysłany na tą misję by sprawdzić, co się dzieje na tej planecie. Lord
Inkwizytor Quidis z Ordo Malleus – co teraz jest bardzo ciekawe – poprosił go
by wyruszył w tą podróż i wysłał informację co tam się naprawdę dzieje. Podobno
dostał wzmiankę o jakimś obrzydliwym kulcie Chaosu, który ma zamiar przysłać
armie demonów i przejąć cały podsektor oraz oddać go we władanie Bogów Chaosu i
uzyskać ich aprobatę. Obrzydliwe działanie, godne heretyka. Godne najgorszego
śmiecia. Kogoś kto porzucił wspaniałe dobro Imperium, musi być głupcem.
Przecież nie odrzuca się czegoś, co daje permanentne bezpieczeństwo? Imperator
chroni. Ta maksyma wbijana była mu przez lata. Zawsze ją pamiętał. Nauczył się
tysięcy litanii do Najświętszego Imperatora, Jego Świętych, Złotego Tronu.
Kształcił się na polu bitwy, w Siedzibie Inkwizycji na Terze, na statkach kosmicznych,
wszędzie, gdzie tylko mógł zdobywał umiejętności i wiedzę.
Jednak
nie o tym teraz myślał. Odrzucił dygresję i ponownie zagłębił się w rozmyślenia
nad tym, dlaczego Quidis go wysłał. Sprawdzenie planety przed przylotem Szarych
Rycerzy, by nie przybywali na marne, było praktycznym działaniem. Jednak czy był
to naprawdę cel wyprawy? Timrol w to teraz wątpił. Lord Inkwizytor wysyłający
innego inkwizytora, z innej części organizacji, by sprawdził planetę? Wtedy
wydawało mu się to niczym dziwnym, ale teraz... Zadziwiało, bo przecież
wysłanie zwykłego akolity z Ordo Malleus załatwiłoby sprawę. Jednak, gdy
wchodził już na ostatnie stopnie usłyszał krótki jęk i odwrócił głowę. To ona
zajęczała, musiała się budzić. To na pewno nie pomogłoby ją nieść.
Spojrzał
do przodu, zostało tylko skręcić w lewo i już miał korytarz do wyjścia, z
którego wpadało jasne światło słońca. Wyszedł z ciemnego podziemia i spojrzał w
górę. Tak oślepiło go dogłębnie, ale cieszył się z ciemnych mroczków, gdy za
chwilę spuszczał głowę. Ponownie zabił ludzi, którzy przeszli na złą stronę.
Czy nie dało się ich inaczej odkupić?
–
Niewinność jest niczym – wypowiedziała nagle kobieta słabym głosem. Była to
jedna z największych maksym Inkwizycji. Oznaczała, że każdy może upaść. Każdy,
oprócz Imperatora, bo przecież Władca sam Sobie przeczyć nie może.
–
Prawda – potwierdził Timrol i rozejrzał się. Tak jak się spodziewał, nic się
nie zmieniło, od kiedy zostawił to miejsce schodząc do podziemi. Nadal
drewniane drzwi szopy stały otworem, gdy do niej wchodził, a niedaleko
niezachwianie znajdował się domek. Zbudowany z drewnianych bali przykryty był
na dachu dziwną substancją, która działała niczym dachówki; ani kropelka nie
przedostawała się do środka. Budynek posiadał werandą, do której prowadziły
krótkie schodki. Sprawdził to domostwo przed zejściem. Nic się tam dziwnego nie
znajdowało. Standardowe wyposażenia takiego domku: łóżko, stół z dwoma
krzesłami, szafa, kuchenka i lodówka. Jednak najbardziej przedziwną rzeczą w
tym budynku było właśnie łóżko. Duże, mogące pomieścić cztery osoby, łoże
znajdowało się przy jednej ścianie i zajmowało całą tą część pomieszczenia. Leżało
naprzeciwko wejścia, dlatego pierwsze rzucało się w oczy.
Wszedł
po schodach na werandę. Stół i krzesła nadal stały tam jak wcześniej. Otworzył
drzwi i niespodziewanie odleciał do tyłu tracąc koncentrację i możliwość utrzymania
kobiety, który gdzieś indziej upadła, szczęśliwie, na plecy. Inkwizytor robiąc
w powietrzu dwa salta odbił się od drzewa, które znajdowało się torze lotu i
wylądował miękko na nogach z już wyciągniętym mieczem. Zapalił klingę i
popatrzył na stojącego w drzwiach.
–
Witam inkwizytora – oznajmiła czarnoskóra postać w zielonej szacie z
wytatuowanym znakiem Chaosu na czole. W dłoni trzymała dziwny kostur. Drewniany
drzewiec miał na końcach dziesięciocentymetrowe metalowe obręcze. Osoba
zakręciła nim przed sobą i uśmiechnęła się. Nie przypominało to radości, a
raczej dodawało większej złowrogości z oczami, które świeciły błękitem. Od
stojącego w drzwiach promieniowała Potęga. Wręcz wgryzała się we wszystkie
okoliczne umysły. Osnowa trzeszczała od emocji i siły. – Wydaje mi się, że
wpadłeś w taką małą pułapkę, którą zastawiłem.
–
W nic nie wpadłem, po prostu chciałem w nią wejść – wyjaśnił Timrol nie
ruszając się na krok. Badał przeciwnika. Nie przypominał on rosłego człowieka o
bardzo wysokiej tężyźnie fizycznej, ale nie przypominał też zgarbionego
urzędnika. Postać szła powoli w jego kierunku trzymając kostur w prawej dłoni.
Lewą opuściła w dół, by wisiała swobodnie. Ci, który posiadali możliwość
widzenia Spaczni, dostrzegliby natychmiast zbierającą się w ręce energię.
–
Oczywiście, ten wasz inkwizytorski instynkt nigdy nie zawodzi – potwierdziła
postać, kiwając głową. Dwadzieścia metrów. Pałka oślepiająca nic nie da
przeciwko takiej osobie, w jasny dzień. – Zapewne wiesz, kto jest naszą
przynętą?
–
Więźniem – poprawił inkwizytor, trzymając rękojeść oburącz. Miał moc
psioniczną, ale nie na takim zaawansowanym poziomie jak ten człowiek. Czy można
go jeszcze nazywać człowiekiem? Nieważne, lecz w tej chwili Timrol miał małe
szanse zwycięstwa, patrząc na tą sytuację. Słabszy i z mniejszym doświadczeniem
wpadł w pułapkę, – chociaż czy na pewno wpadł nie był pewien – która mogła się
skończyć śmiercią. Postara się grać na zwłokę i może coś wymyśli.
–
To zależy od punktu widzenia – zgodził się mężczyzna idąc w jego stronę, nie
zmienił rytmu. Szedł jak robot, tak samo, lecz zwinnie niczym Eldar. – Wiesz
inkwizytorze, wszystko się może zmieniać. Mój Pan kocha zmiany. Wszelakie
zmiany są jego naturą.
–
Tzeentch – wypowiedział tą nazwę Timrol z lekkim wahaniem i widoczną odrazą. Bo
wzbudzało najgorsze wspomnienia. To imię nosił jeden z Bogów Chaosu: Pan Losu i
Magii, Władca Losu, Największy Czarnoksiężnik i ile jeszcze innych tytułów
nosił ten bóg nikt nie mógł wiedzieć, gdyż Tzeentch nieprzerwanie się zmieniał.
Był przecież Architektem Losu.
–
Dokładnie – oznajmiła postać z uśmieszkiem radości. – Pan jest zadowolony z
twoich działań. Możesz się do nas przyłączyć Timrolu. Ponownie stać się kimś
zamiast sługą samozwańczego Imperatora. Kogoś kto nawet nie potrafił zobaczyć swojej
zguby, a stała ona przecież obok. Zrozum to i przyjdź do nas. Przyłącz się! –
zakrzyknął mag stając niespodziewanie w miejscu. Uderzył końcem kostura w
ziemię i nagle niedaleko niego wyrosło drzewo, a potem kolejne i następne, aż
okrążyło cały dom, razem z kobietą.
–
Imperator zawsze wierzył w swoich Synów – stwierdził inkwizytor, nie zmieniając
pozycji, tylko rozszerzył swoją jaźń na całą przestrzeń, by móc dostrzec to co
ukryte, niewidoczne; przyszłość. – Tak i wierzy w nas, byśmy nie upadli. Byśmy Go
nie zawiedli jak Horus. Herezja Horusa była błędem, który nigdy więcej się nie
powtórzy.
–
Naprawdę? – zapytała postać i wycelowała koniec laski w stronę inkwizytora. –
Wierzysz w te bajania potłuczonych idiotów? Rada Terry już dawno powinna się
rozpaść, tak samo jak Imperium. To, że istniejecie zawdzięczacie tylko ludzkiej
sile, którą mój Pan o wiele lepiej potrafi się posłużyć.
–
Raczej wysyła i kieruje wami jak marionetkami.
–
Kłamiesz! – krzyknął mag i z końca laski pomknęła błyskawica, które uderzyła w
drzewo za inkwizytorem. Ten już odskoczył w bok i biegł z mieczem przed sobą. W
niecałe dwie sekundy znalazł się przy przeciwniku i ciął mieczem, wspomógł
swoje ciało Psioniką. Powietrze zafalowało i postać zniknęła z tego miejsca. Pojawiła
się dziesięć metrów dalej śmiejąc się. – Zabawne, a uważałem, że potrafisz coś
więcej. Zawiodłem się.
–
Takiś pewien? – zapytał inkwizytor, uderzając swoim mieczem od dołu w
przeciwnika. Ten natychmiast sparował atak swoim kosturem, jednym z końców i
odskoczył w tył.
–
Dobra iluzja, ale stać cię na więcej – oznajmił mag i machnął kosturem.
Purpurowe płomienie trafiły inkwizytora, ale wybuchały metr od niego w jasnych
błyskach światła. – Rosarius, aquila na twojej piersi – stwierdził wróg,
patrząc na znajdujący się pod płaszczem i widoczny na napierśniku znak
Imperium, dwugłowego orła. – Ciekawe, jesteś bardzo dobrze ubezpieczony
inkwizytorze. Czekam na twój tajemniczy oddział znajdujący się pomiędzy
drzewami – szydziła postać i zaśmiała się, machnęła lewą dłonią. Błękitne
błyskawice popłynęły z palców i uderzyły w podniesiony miecz Timrola. Trafiały
i rozpływały się trzaskając i sypiąc iskrami.
–
Zaskoczył mnie twój tak słaby atak, czarowniku.
–
Jak umrzesz, to przestanie ci być do śmiechu – powiedział mag i już podnosił
wyżej swój kostur, gdy jasna klinga przewierciła jego brzuch i wyszła z ciała
święcąc jasno. – Niemożliwe...
–
Imperator słucha Swoich sług i pomaga im – oznajmił inkwizytor wyciągając
ostrze z umierającego przeciwnika. Rzucił go na ziemię i uśmiechnął się pod
swoim kapeluszem.
–
Jak? – zapytał mag plując krwią na swoją zieloną szatę.
–
Kiedy odparłeś mój atak, ja wypowiedziałem parę przyjemnych słów do Imperatora
– wyjaśnił Tirmol, odkopując kostur na bok i przystawiając klingę do szyi
wroga. – Wtedy twoja możliwość czytania Osnowy została zachwiana. Pociski nie
leciały na wprost, ale w bok. We mnie, gdy cię okrążałem. Twój gniew zaślepił
koncentrację. Przegrałeś przez własną głupotę. Teraz odejdź do swojego
mocodawcy! – Uderzył szybko i dokładnie odcinając za jednym zamachem całą
głowę, które odtoczyła się na bok. Nagle powietrze zafalowało i tylko dzięki
wyostrzonym zmysłom i latom praktyki, inkwizytor odskoczył w tył i zasłaniając
się tarczą psioniczą odparł potężny wybuch energii, który wytworzył krater
wielkości siedmiu metrów w szerz i dwóch w głąb.
Timrol
otrzepał płaszcz wstając z ziemi. Dzięki swojej szybkiej decyzji ocalił siebie.
Moc, która wydostała się po śmierci tego psionika zaskoczyła nawet jego. Nie
spodziewał się aż tak olbrzymiego wybuchu. Często magowie umierali w
eksplozjach, lecz ten chyba specjalnie zbierał energię na taką sytuację.
Inkwizytor rozejrzał się. Po kosturze i ciele heretyka został popiół, ale
drzewa nadal zasłaniały dom, chociaż lekko zostały zwęglone. Szybkimi, wycelowanymi
cięciami obalił parę pni i wparował za nie. Schował ostrze i podbiegł do
kobiety. Te leżało i ciężko oddychała. Spotkania z wypaczoną Psioniką bez chwili
wytchnienia i przygotowania bardzo wymęczało mentalnie oraz mogło spowodować
nieprzewidziane skutki. Podniósł ją obiema rękami i położył na łóżku w domku.
Przykrył leżącą niedaleko kołdrą i poszedł sprawdzić, czy nie znajdzie tutaj
czegoś ciekawego.
Domyślił
się imienia przeciwnika: Mahias. To musiał być ten szurnięty, jak go nazwał
jeden ze strażników. Tylko, czy nie było tutaj takich więcej? Nie wiedział.
Odnalazł
parę butelek wina i trochę chleba. Wyciągnął ze swojej podróżnej torby trochę
mięsa i konsumował z odkorkowanym winem. Smakowało nawet dobrze, biorąc pod
uwagę, że już leżało z dwadzieścia lat w lodówce gdzieś za miastem. Jednak
dochodził tutaj prąd, co było ciekawe, gdy inkwizytor odkrył kilka ksiąg, które
schowano na dole szafki. Były to pisma określające przynależność tego domu do
niejakiego Konrada Makisa. Prawdopodobnie było to ten Mahias, ale to tylko
przypuszczalnie. Nie znalazł żadnych innych dokumentów potwierdzających tą
tezę.
W
czasie picia drugiego wina i przejrzeniu, dla zabicia czasu, kilkuset stron
księgowych rachunków i innych urzędniczych bazgrołów znajdujących się w
księgach odnalazł niespodziewany tekst. Na samym końcu, ostatniej stronie,
zapełnionej do ostatniej linijki księgi, zobaczył pisany pochyłym, ręcznym
pismem pytanie: "Czy Imperator nas zostawił na pastwę losu?" A pod
nim, wypisaną doskonałą kaligrafią i perfekcyjnym, wysokim gotykiem odpowiedź: "Los
ma przecież swojego pana." Teza o Mahiasie coraz bardziej stawała się
prawdopodobna.
–
Gdzie jestem? – spytał nagle rozbudzony głos kobiety, która podniosła się z
posłania i rozejrzała się na boki. Złapała za koniec kołdry i przykryła nią
goły tors. Widać, ubranie rozpadło się w czasie jej snu. Nie był on zbyt
spokojny, a strzępy materiału już się całkowicie wysłużyły. Nie trzeba chyba
dodawać, że Timrol lekko w tym pomógł.
–
Jesteś w domu niejakiego Konrada Makisa – odpowiedział inkwizytor, podnosząc
głowę znad czytanej księgi. Siedział na krześle przy jedynym stole i spojrzał
na nią. Jej twarz już wyglądała trochę lepiej. Wspomógł ją w czasie snu.
Psionicznymi zaklęciami wzmógł regenerację ciała i zrastał tkanki. To był jeden
z jego największych talentów, który nabył w czasie misji z mistrzem. –
Najprawdopodobniej to on cię torturował, a potem uwięził w stodole z głęboką
piwnicą i przywiesił do sufitu. Skąd cię uratowałem i wyniosłem na swoim
ramieniu.
–
Dziękuję – stwierdziła, lekko speszonym głosem. Podwinęła nogi i spojrzała na
niego z wyczekiwaniem. Dopiero teraz dostrzegł głębie jej jasnych oczu. Błękit
pomieszany z zielenią – interesujące połączenie. Wyciągnął z kieszeni jej
rozetę i rzucił na wyciągnięte ręce. Złapała z determinacją i popatrzyła na nią
krytycznym wzrokiem. Szukała fałszerstw lub niedoskonałości. Nie znalazła, a
więc ten człowiek nie mógł być fałszerzem i całkowicie skorumpowanym sługą
Chaosu. – Mam nadzieję, że nie stwarzałam zbytnich problemów.
–
Nie, nawet ładnie zasnęłaś – oznajmił z zaskoczeniem dla samego siebie. Nie był
pewien, czemu to powiedział, ale się uśmiechnęła i przesunęła się na krawędź
łóżka, a potem obróciła. Wstał i podszedł powoli. – O co chodzi?
–
Boli mnie na plecach, zobacz czy nie mam czegoś wbitego.
–
Nie ma problemu – stwierdził klękając i przyglądając się jej plecom. Szukał
jakichkolwiek deformacji lub zgrubień, ale też purpurowych żył i fioletowych
sińców mogących oznaczać zakażenie Spacznią. Nie odkrył niczego. Położył dłoń na
jej ramieniu i zajrzał w oczy, gdy podniosła głowę. Czarne włosy z szyi opadły
na lewe ramię i zaskoczyły nawet jego. Spokojny i skoncentrowany na celu umysł
rozbił się. Odpłynął. Rozpuścił się w emocjach. Dostrzegł w jej wzroku dziwne
ognie. Spodobały mu się.
–
To dobrze, że nic nie znalazłeś. Mam nadzieję, że mogę ci się jakoś odwdzięczyć
za uratowanie życia i urzędu.
–
Oczywiście – powiedział już trochę się opanowując. Udało mu się uspokoić emocje
i podnieść się w górę. Wstał i popatrzył na nią z autokontrolą. – Jednak musisz
mi powiedzieć, co tam robiłaś i dlaczego Lord Quidis mnie tutaj wysłał. Chyba
nie po to, by sprawdzić czy na planecie znajdują się siły Chaosu, prawda?
–
Nie mogę odpowiedzieć – rzekła odwracając się w jego stronę. Kołdra spadła gdzieś
na bok. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Coś w tym uśmiechu nie pozwoliło
mu drążyć tego tematu dalej. Nie chciał, by przestała się cieszyć.
–
Inkwizytorzy nie wiążą się, by nie stać się łatwymi celami dla Bogów Chaosu –
oznajmił twardo, nie swoim głosem. Czuł, że wymięka. Nie daje rady opierać się
jej wzrokowi, który prosi tylko o jedno. By przestał zabawiać się w bezdusznego
urzędnika i zatopił się w namiętnościach, które przecież go nie zniszczą.
–
Zgadzam się – potwierdziła łapiąc jego dłonie. Zdjęła z nich rękawiczki i
odrzuciła na inną stronę łóżka. Złapała za rondo kapelusza i je wrzuciła na
stół. Odeszła kawałek zmuszając go do wejścia na łóżko. Nie wzbraniał się.
Ukląkł i popatrzył w jej otwarte oczy. Onieśmielały go, ale udało mu się spojrzeć
niżej i natychmiast znowu wzniósł wzrok na twarz. Wiedział, że nie da rady się
więcej powstrzymywać, jeśli przestanie patrzeć w jej wzrok. Obawia się tego, że
nie powstrzyma własnych żądzy. – Jestem może od ciebie starsza o dziesięć lat,
Timrolu, ale to nie tak dużo. – Skąd znała jego imię? – Twoja mentalna zasłona
opadła dla mnie. Teraz ty możesz spojrzeć we mnie. Nie chcesz?
–
Chcę – potwierdził tracąc całkowicie opanowanie, gdy jego dłoń znalazła się na
jej udzie, od którego biło ciepło tak silne, że zaczął rozpinać płaszcz jedną
ręką. Pomogła mu i zaraz klęczał z nagim torsem wpatrzonym w nią. – Chcę ciebie
– wykrztusił z przekonaniem i pocałował ją namiętnie, zbliżając się szybko i
przewracając na łóżko. Zrzucił buty jedynie myślą i zaraz leżeli splątani na
łóżku, a kołdra leżała gdzieś z boku, gdy rozpoczęli taniec, który miał trwać
do samej później nocy. Nie chcieli przestawać szybko, gdy jej myśli łączyły się
z jego. Stali się tym samym. Kłębem emocji, który nieprzerwanie kipiał i
wyrzucał kolejne dymy w przestrzeń. Do rana leżeli razem bez żadnego okrycia.
Nie potrzebowali go, wtuleni w siebie i oczekujący dalszych pieszczot.
Rano
wstali i ubrani w inkwizytorskie szaty wyszli z domku w lesie. On w swoim
zwykłym ubraniu z mieczem przytroczonym do pasa, a ona w jego płaszczu i
rzeczach, które znaleźli w szafie. O dziwo pasowały prawie idealnie, tylko buty
były lekko za duże, ale nie złorzeczyła idąc obok niego. Trzymała się blisko
niego, a jego ramię nieprzerwanie leżało na niej, by wspomagać i ukazywać
bezpieczeństwo, które on jej zapewniał do końca.